Jestem absolutnie urzeczona tą książką, choć złamała mi serce niemal na samym początku. To jest typ nieodkładalny, musiałam ją skończyć, parłam do przodu, zarwałam noc i absolutnie nie żałuję. Po pierwsze, Pani Magdalena pisze wspaniale. Lekko, mądrze, ciekawie, wciąga czytelnika w fabułę i sprawia, że historia wręcz nas pochłania. Po drugie, co jednak jest tak samo istotne, książka porusza niezwykle ważną kwestię. Czy można pokochać cudze dziecko? Czy można stać się rodzicem dla istoty, której się nie spłodziło? Czy dziecko może pokochać partnera rodzica na równi jak rodzica biologicznego? I co zrobić gdy związek się rozsypie i okaże się, że przecież do tego obcego dziecka nie ma się żadnych praw...
Weronika to matka idealna, naprawdę! Oddana, kochająca, dbająca o Oliwię na każdej płaszczyźnie. Nie, to nie stało się z dnia na dzień. Pokochanie czyjegoś dziecko to cały proces, jednak nim się człowiek nie obejrzy już zajmuje większą część jego serca. Tak było w przypadku Weroniki. Dzięki na przemian pisanym rozdziałom z teraźniejszości i przeszłości poznajemy nie tylko jej trudną aktualną sytuację ale też cały rozwój początków znajomości z Hubertem. Czy była to miłość jak grom z jasnego nieba? Zdecydowanie nie. Ale dobrze im się razem spędzało czas, rozumieli się, czuli się komfortowo w swoim towarzystwie. Jednak z mojej perspektywy największym spoiwem ich relacji była Oliwia.
Hubert to mężczyzna niemal czterdziestoletni. Został samotnym ojcem zaraz po...