Ina ma obiecującą pracę, kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół… i nieślubne dziecko. A wbrew temu, co pokazuje telewizja śniadaniowa, nie wszystkie kobiety są idealnymi matkami. Porzucona przez przystojnego prezentera telewizyjnego dziewczyna musi okiełznać nie tylko wrzeszczące niemowlę, lecz także nadgorliwą matkę i pełnych dobrych chęci znajomych, którzy usiłują ją wyswatać (podsuwając a to sadownika z aspiracjami, a to tancerza z kompleksami). Ina broni się rękami i nogami przed nową miłością. Ale czy rzeczywiście już nigdy nie będzie myśleć o niebieskich migdałach? Podobno należy pisać tylko o sprawach, o których ma się jakieś pojęcie. Mnie też, tak jak Inie, bycie mamą przyniosło zarówno szloch w poduszkę, jak i śmiech do łez. Ina nie jest do mnie podobna, ale jedno nas łączy. Obie wierzymy, że macierzyństwo nie musi być klatką. Możemy spotykać się z przyjaciółmi, tańczyć przez pół nocy, całować na mrozie przystojnych mężczyzn i spełniać się zawodowo. Powieść o Inie to moje niebieskie migdały.
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak urodziła się dość niedawno, a jednak w innej epoce — gdy nie było telefonów komórkowych, a ludzie mieli dla siebie mnóstwo czasu. Jest absolwentką marketingu oraz dziennikarstwa i być może odniosłaby spektakularny sukces w obu tych dziedzinach, gdyby nie nagłe przyjście na świat pewnego młodego i niezwykle absorbującego człowieka. Jak się niektórym wydaje, opieka nad dzieckiem to świetne wakacje, więc ów „urlop” postanowiła wykorzystać na spełnienie marzenia z dzieciństwa — pisanie, pisanie, pisanie... Ma więcej pomysłów niż silnej woli. Od siedemnastu lat próbuje zapuścić włosy. Wszystko zaczyna o pełnych godzinach. Z rozsądku mieszka w Warszawie, choć woli odludne miejsca. Kocha podróże i nie znosi się pakować. Jesienne wieczory najchętniej spędza w towarzystwie skandynawskiego kina, a letnie poranki — wsłuchując się w portowy śpiew want i salingów.