W życiu bywa różnie. Rzeczy nie zawsze układają się po naszej myśli, a zdarzają się i takie sytuacje, kiedy to stwierdzenie brzmi jak niedopowiedzenie roku. Czasem po prostu niebo spada nam na głowę, a my uświadamiamy sobie, że najwyższy czas wziąć się w garść i przestać myśleć o niebieskich migdałach… Ale czy to znaczy, że mamy pokornie pogodzić się z losem i nie walczyć już o marzenia?
„Życie już takie jest, że w którymś momencie trzeba zapomnieć o niebieskich migdałach.”
W takiej sytuacji znalazła się bohaterka tytułowych niebieskich migdałów. Ina, a właściwie Balbina Górejko to córka malarki i architekta. Wydawałoby się, że ma w życiu wszystko – jest młoda, atrakcyjna, ma dobrą pracę, a w dodatku jej wdzięk został zauważony przez pewnego prezentera telewizyjnego. Niestety ten, gdy tylko dowiedział się o ciąży dziewczyny, wyszedł po papierosy i więcej nie wrócił. Najwyraźniej zakładanie rodziny z początkującą dziennikarką było mu nie w smak, więc Ina została samotną matką. Choć mały Kaj dawał jej szczęście, to często brakowało jej siły, żeby samodzielnie zmagać się z wychowaniem niemowlaka. O mężczyznach nie chciała więcej słyszeć, niestety nadgorliwa matka, w zmowie z przyjaciółką co rusz podsuwały Inie kandydata na męża. A później pojawił się ktoś jeszcze…
„Niebieskie migdały” to typowa literatura kobieca. Język jest prosty, fabuła doskonale znana i schematyczna, bohaterowie też całkiem zwyczajni. Stylem i klimatem daleko im do genialnego „Upalnego lata Marianny”. Na pewno również książka nie należy do najambitniejszych, a i w tym samym gatunku znalazłoby się wiele bardziej interesujących pozycji. Ale wiecie co? „Niebieskie migdały” to świetna książka! Mimo wielu niedociągnięć jakie z pewnością można by jej zarzucić, nie żałuję ani jednej chwili spędzonej z Iną i jej przyjaciółmi.
Bo Ina to bohaterka wzbudzająca sympatię od samego początku. Mimo niełatwej sytuacji w jakiej postawił ją los (no i przystojny prezenter telewizyjny), nie poddała się. Co więcej, była gotowa przewartościować swoje życie, poświecić dobrze zapowiadającą się karierę i wbrew przeciwnościom urodzić dziecko. Samotne macierzyństwo z pewnością było wyzwaniem dla niedoświadczonej kobiety, a przecież każde dziecko potrzebuje również ojca.
Katarzyna Zyskowska – Ignaciak stworzyła słodko – gorzką powieść o życiu takim, jakie jest naprawdę. Ze wzlotami i upadkami, z autentycznymi bohaterami, których nie można nie polubić. Wraz ze swoimi problemami i wadami są idealni, a ich perypetie śledzi się z zapartym tchem, na przemian śmiejąc się i płacząc. Bo humoru w „Niebieskich migdałach” nie brakuje. Przerzucając kolejne kartki nie raz śmiałam się z zabawnych uwag głównych bohaterów. A jeśli już o nich mowa - choć Ina jest niewątpliwie uroczą postacią, to moje serce skradła jej przyjaciółka Karolina. Żywiołowy rudzielec, którego wszędzie pełno. Zawsze ma na wszystko odpowiedź, a tego co raz sobie zażyczy, za nic w świecie nie odpuści. Do tego przyszła panna młoda, ze wszystkimi jej kaprysami i zachciankami, które spadły na głowie biednej Inie. To właśnie stąd pomysł na tytuł – niebieskie migdały odnoszą się do prezentów dla gości weselnych, jednak nie ulega wątpliwości, że wydźwięk tytułu jest również metaforyczny.
Całość składa się na przyjemną i zabawną powieść, którą pochłania się w jeden wieczór. Od „Niebieskich migdałów” nie sposób się oderwać, a lekkie pióro autorki czyni z nich doskonałą rozrywkę i gwarantuje chwile pełne uśmiechu. Zdecydowanie polecam „Niebieskie migdały” wszystkim kobietom, bo jest to pozycja łatwa w odbiorze, lekka i pełna marzeń historia miłosna, a przy tym życiowa i realistyczna. Sama byłam zaskoczona, że „Niebieskie migdały” w swojej prostocie, tak bardzo przypadły mi do gustu. Naprawdę jestem pod pozytywnym wrażeniem tej książki i chętnie do niej kiedyś wrócę. Katarzyna Zyskowska – Ignaciak po raz kolejny przekonała mnie do swojego pióra i na pewno sięgnę po kolejne jej pozycje. I to jak najszybciej!