To moje drugie spotkanie z Katarzyną Zyskowską. Drugie i prawie tak samo udane jak pierwsze.
Zyskowska ma dar obudowywania historii. Ma też umiejętność wyciągania z ludzi niekoniecznie tego, co w nich najlepsze. Lubi pokazywać człowieka nie zawsze z tej najlepszej strony. Kładzie duży nacisk na codzienną walkę dobra ze złem z jakim mierzy się każdy z nas. A co ważne, daje swoim bohaterom podejmować te złe, trudne, krzywdzące wybory. Pozwala im być egoistami, pozwala podążać za swoimi pragnieniami, żyć z myślą o sobie. Pokazuje konsekwencje ich czynów i jasno wskazuje na fakt, że nie wszystko co robimy w dobrej wierze, kończy się dobrze, właściwie, zadowalająco.
Historia złych uczynków to faktycznie historia złych uczynków. Historia w której złe rzeczy, tworzą kolejne, niczym maszyna wprowadzona w ruch poruszają kolejne koła zębate, a bohaterowie niekiedy niczym marionetki odgrywają przypisane im role.
Skąd przekonanie, że śmierć zakończy złą passę? Że śmierć to jedyne wyjście z sytuacji? Że dla bezpieczeństwa możemy zrobić wiele, bardzo wiele? Powiedziałabym, że z życia, a Zyskowska po prostu ujęła tę opowieść w słowa. Historia pięknie pospinana klamrami przeszłości, kończąca się w miejscu, które de facto jest początkiem.
Warto przeczytać tę książkę, choć nie ukrywam, że mnie przygniotła. Nadmiarem złego jakie tworzyło się wokół bohaterów i tego, które samo sobie wytwarzali. Zabrakło mi tego pierwiastka dobra, bo Zyskowska w swoich słowach przekona...