Nie mogąc spać, potraktowałam „Martwe dusze” jako środek nasenny. Nie był to dobry pomysł, rezultat był odwrotny, książka mnie wciągnęła i zainteresowała. Autor przedstawiając losy Cziczkowa, tworzy jakby misterną koronkę opisując krajobrazy, wsie, dwory i małe miasteczka Rosji. Cziczkow, jako narrator opowieści od czasu, do czasu snuje ciekawe dygresje i porównania. Głównymi jednak bohaterami są ludzie, dusze, czy martwe, czy żywe, to już czytelnik musi osądzić. Poprzez tych ludzi, od prostych chłopów, po znamienitych obywateli miasteczka N. pragnie pokazać „niezmierne bogactwo rosyjskiego ducha”. Patrzy jednak na tego ducha trzeźwym okiem, widząc wszystkie zalety, ale też piętnując wszystkie wady. Jednak podchodzi do tego z miłością, humorem i żartem. Książka aż skrzy się od humoru, który mnie bardzo odpowiada. Śledząc losy bohatera uśmiech nie schodził mi z ust. Kończy się pytaniem: „Rosjo, dokądże pędzisz, daj odpowiedź”. Tą odpowiedź my znamy.
Zaciekawiło mnie w nocie, że przekład Władysława Broniewskiego ( ten przekład czytałam) dopiero w roku 1954 został wydany po raz pierwszy w pierwotnej, nieocenzurowanej wersji. Dlaczego był cenzurowany i co wycinali?
Zaliczam ją do swoich obowiązkowych lektur.