Za nieco ponad dwa tygodnie na półki księgarń skoczy nowa powieść Bernarda Miniera i będzie to tym razem rozpoczęcie nowej serii kryminalnej. Tym razem autor nieco nas zaskoczył, bo zamiast zaprezentować nam kolejny tom z Martinem Servazem w roli głównej, postanowił stworzyć nowy cykl z Lucią Guerrero grającą pierwsze skrzypce. Dla mnie to jeden z tych pisarzy, po których książki sięgam w ciemno i nawet gdyby postanowił napisać sagę rodzinną, to i tak bym przeczytała minimum pierwszy tom aby sprawdzić czy mi się spodoba.
Jednak, gdy zobaczyłam, że Lucia to pani porucznik... cóż, przepadłam. Nie mogłam doczekać się przesyłki i na szczęście dotarła przed weekendem, więc mogłam wpaść i zostać w fabule do ostatniej strony bez przerywania ze względu na pracę!
O tym, że mamy nową główną bohaterkę już wspomniałam, a teraz powiem bez spojlerów, co Minier postanowił umieścić w treści swojej nowej książki.
Na dzień dobry dostajemy trupy. W środku pola trzy krzyże, na jednym z nich powieszony sierżant, współpracownik naszej głównej bohaterki, Guerrero. Zaczyna się śledztwo i próba rozwiązania zagadki i znalezienia sprawcy. Bo jedną w ofiar był policjant, który był nazywany przez kolegów dobrym gliną. I tu pojawiają się schody, bo dopóki nie jest znany motyw, dopóty nie wiadomo dlaczego akurat on padł ofiarą mordercy. Wszyscy chcą znaleźć sprawcę, co oczywiste, ale Lucia jest w cholerę irytującą osobą. Jak lubię silne...