Pamiętacie, że się zarzekałam, że nie wezmę dwójki do ręki? Nooo. Chyba w tej serii znalazłam mityczną kobyłę, co zowie się guilty pleasure. Takie złe, a takie miłe ;)
Zacznę od dupy strony — od dodatku opisującego świat. Kto wpadł na pomysł, żeby dać go w tomie drugim i to na samym końcu? Takie rzeczy na początku trzeba. Chociaż sam dodatek trochę rozwinie znajomość świata, to rewolucji nie robi. Autor nie korzysta z niego - mam za sobą dwa tomy, a styczności z pojęciami, postaciami czy kalendarzem przedstawionym w dodatku mamy co kot, kotołak, napłakał. Po co zatem takie rzeczy?
Fabularnie mamy podziałkę - na przygody Ksina i na przygody Strzygi. Ksin, jak się okazuje, ma jakąś tam rodzinę i bardzo do serduszka wziął sobie dewizę 'rodzina ponad wszystko'. Ja na Darona i jego kłopot, po tym, co zrobił Ksinowi, miałabym wyjebane. Jest tam jeszcze coś z kościejem, kości...żercom, czy jak mu tam, ale widzicie - już zapomniałam, już mi z głowy wątek ten wyleciał, aż tak był ważny.
No, może trochę był, w nawiązaniu do Strzygi. Ale historia Strzygi kończy się tak szybko, jak się zaczęła. I to debilne zakończenie, bo z mojej perspektywy, to taką samą robotę zrobiłby pułk zbrojnych, ale nie. Nie, nie, trzeba jakoś wprowadzić Różanooką, to wykorzystajmy okazję. A co to za jedna? Ha! To też ciekawa i naciągana historia, ale bez spojlerów. Se poczytajcie, jeśli macie w sobie tę hedonistyczno-masochistyczną chęć (widocznie ja mam).
Czy coś się zm...