„Nieproszeni goście” to była książka, z którą rozpoczęłam ten rok i wiecie co? Lepszego początku roku nie można sobie wymarzyć. Bo czego więcej do szczęścia potrzeba aniżeli książka, która angażuje czytelnika od pierwszych stron, która wciąga w wir wydarzeń, a ten wir siedzi nam w głowie jeszcze długo po zakończeniu lektury. Szczerze mówiąc, po zachwytach
czytelników spodziewałam się, że będzie to dobra książka, nie spodziewałam się jednak jak bardzo. Tak naprawdę zachwyciło mnie wszystko, od samej fabuły na postaciach kończąc. No może z małym wyjątkiem jednego wątku, na którego rozwinięcie czekam z niecierpliwością.
Teoretycznie mamy do czynienia z grozą, ale ta książka to coś więcej niż tylko demony czające się w głębi lasu. To także własne demony z przeszłości, to potwory jakimi są ludzie, z którymi na co dzień muszą się zmagać bohaterowie. To także piękne studium odkrywania i akceptowania siebie, rozwijających się uczuć i emocji. A jeśli mowa bohaterach, o tych złamanych przez życie dzieciach… dawno nie czytałam książki z tak genialnie wykreowanymi postaciami, których się kocha i chce się im pomóc i chce się je wszystkie bez wyjątku przygarnąć i dać im ciepło i miłość, na którą zasługują (tak, nawet Byala). Podziwiam sprawność z jaką autorka przedstawia kolejne wydarzenia, które układają się powoli w całość, podziwiam jak skonstruowane są dialogi, tak genialne i naturalne, podziwiam lekkość pió...