Oprócz ulubionych autorów mam też takich, po których książki chętnie sięgam, bo wiem, że choć się nie zachwycę, to i nie zawiodę. Można powiedzieć, że czasami lubię przeczytać coś solidnego, nieco schematycznego, ale mającego w sobie to przysłowiowe coś, co odróżnia rzeczy wyróżniające się od przeciętnych. W przypadku Ruth Ware jest to po prostu klimat. Oceniam jej powieści z reguły między siedem a dziewięć w dziesięciostopniowej skali, więc to chyba najlepiej obrazuje mój pozytywny stosunek do jej twórczości.
"Gra kłamstw" to pozycja, w której główną rolę odgrywają relacje międzyludzkie zbudowane w młodzieńczych latach. Muszę przyznać, że to od razu sprawiło, że zaangażowałam się w tę historię. Lubię motyw zachodnich szkół średnich w literaturze kryminalnej i tym razem także się na nim nie zawiodłam. Stanowił on jedną oś narracyjną, tę opartą na retrospekcjach. Druga to teraźniejszość, w której cztery główne bohaterki spotykają się, by zmierzyć się z konsekwencjami swoich dawnych decyzji.
Podobała mi się kreacja postaci. Niełatwo jest stworzyć cztery tak różne osobowości, które stanowią też niejako monolit, ale Ruth Ware raczej nie miała z tym problemu. Oprócz tego, że każda z kobiet miała inny charakter, to autorka ukazała też ich przemiany z nastolatek w dorosłe osoby, nie zapominając też o tym, by zobrazować wpływ tych zmian na relacje całej czwórki.
Tytułowa gra okazała się być tylko preludium do kłamstw ważących na reszcie życia główny...