A friend in need is a friend indeed.
To przysłowie kołatało mi w głowie podczas lektury “Dnia zero” Ruth Ware. Całość powieści opiera się na motywie ucieczki kobiety niesłusznie oskarżonej o zabicie małżonka. Gabe ginie w czasie nieobecności Jake i ta luka w czasie, plus kupione niedawno ubezpieczenie na życie, oraz fakt, że w mieszkaniu nie ma śladu włamania złożą się na jasny według policji wniosek..
Dziewczyna chce przede wszystkim odnaleźć motyw i zabójcę męża.
Podczas ucieczki Jack musi zdecydować, komu może ufać i jak daleko jest gotowa się posunąć. Czy uda jej się odkryć prawdę, zanim zostanie schwytana przez swoich prześladowców?
Pozostawiona samej sobie, próbuje prowadzić własne śledztwo - jednak bez pieniędzy i dachu nad głową - stanowi to spore wyzwanie. Zwraca się zatem po pomoc do najlepszego przyjaciela Gabe’a..
Polubiłam bohaterkę, podobało mi się tempo akcji, jednak wzbudzającą największe emocje okazała się w tym wypadku działalność zarobkowa Jake. 🤭
Zawód pełen niewiadomych, będący w istocie escape roomem w miejscu pracy - ciekawa sprawa, ten pomysł naprawdę przypadł mi do gustu, dodatkowo miał sens i przydawał się w poszukiwaniach kolejnych tropów.
“Dzień zero” czyta się ekspresowo, książka świetnie sprawdzi się jako tako weekendowy relaksik, z zadyszką głównej bohaterki w tle. Smaczkiem są - znane mi w tym wypadku - rejo...