Gdyby ktoś zapytał mnie, po książki której polskiej autorki sięgam w ciemno, to bez zastanowienia odpowiedziałabym, że Julii Biel. Ci z was, którzy śledzą mnie już od dłuższego czasu wiedzą, że jestem zachwycona każdą jedną powieścią wychodzącą spod jej pióra. Oczywiście podobnie jest z „For ever more”.
Bo wiecie, czekałam na tę książkę od kiedy skończyłam „Be my ever” i kiedy tylko pojawiły się pierwsze zapowiedzi, to skakałam z radości.
Julia powróciła (jak zwykle) w wielkim stylu zarówno pod względem zbudowania akcji jak i bohaterów i mojego najulubieńszego poczucia humoru. Tym razem historia stała się chórem na cztery głosy i poza Everlee i Maverickiem do głosu dochodzą Ashton i Heaven. Co za tym idzie emocje trzeba policzyć razy dwa.
Wiadomo, nie chcę w żaden sposób zdradzić szczegółów zarówno z pierwszego jak i drugiego tomu, więc powiem jedynie, że czeka was prawdziwa akcja ratunkowa kilku złamanych serc czy też koszulek oblanych kawą.
Ale! Muszę tradycyjnie już wspomnieć, że autorka świetnie potrafi przeplatać poważne wydarzenia tymi zabawnymi i jednocześnie operować humorem tym czarnym jak smoła, ale momentami też delikatniejszym.
Jak już o poważnych tematach mowa, to bardzo podoba mi się poruszenie bardzo ważnego wątku społecznego (dotyczącego głównie stanów zjednoczonych), którym jest powszechny dostęp do broni. Niewyobrażalne dla m...