Często łapię się na myśli o tym, jak pojemne są moje ulubione gatunki, skoro dostarczają mi tak wiele skrajnych emocji. Wynika to oczywiście z ogromu czynników, ale chyba najrzadziej zdarza mi się taka prawdziwa literacka podróż do miejsc, których nigdy nie odwiedziłam, a podczas lektury i po niej wydają mi się znajome jak własne mieszkanie.
"Dolina straconych złudzeń" to dopiero druga powieść Anny Górnej, ale po jej świetnym debiucie nie mogłam się doczekać kolejnego tomu i zdecydowanie się na nim nie zawiodłam. To nie tylko świetne kryminały, to też niezwykła podróż do Szwajcarii odmalowanej niezwykle realistycznie. Skąd o tym wiem, skoro nigdy tam nie byłam? Bo to nie jest sielanowy, idealistyczny opis tego kraju i jego mieszkańców, oprócz wielu zachwytów znalazło się też miejsce na wspomnienie choćby o dziwnych zwyczajach czy obyczajach, co świadczy o obiektywizmie.
Ta seria to jednak nie tylko Szwajcaria, ale przede wszystkim Sauer i Mia. Nie mogę zbyt wiele o nich napisać, bo powiązania między dwoma tomami są duże i polecam czytać je w kolejności, choćby właśnie ze względu na to, żeby zrozumieć niektóre wątki dotyczące bohaterów, tym bardziej, że w tej części zawiązuje się taki, który pewnie będzie stanowił kanwę kolejnej. Bardzo zaskoczyło mnie zresztą to, że został on tutaj tylko zarysowany na początku i potem zszedł na tak odległy plan, że wręcz zupełnie zniknął i pojawił się dopiero przy zakończeniu. Muszę przyznać, że z perspektywy cyklu ja...