Czytanie tej książki przypominało trochę jazdę na rollercoasterze- raz w górę, raz w dół, raz jest super, a za chwilę chcesz z tego jak najszybciej wysiąść.
Chciałbym napisać, że to książka wspaniała. Albo- że do kitu (wiadomo, krytykować zawsze jest łatwiej). Ale nie mogę- "Bastion", pomimo licznych głosów pochwalnych, zachwyconych znajomych nazywających to coś Kingowskim opus magnum, okazał się dla mnie książką tak przeciętną, że to aż przerażające.
Pomysł zarazy wybijającej wszystkich do nogi, jak i ukazanie jej następstw, był bardzo dobry, ale już samo rozwinięcie zakrawa na tragedię.
Pierwsza księga ("Kapitan Trips") jest bodaj najlepszym fragmentem z całej książki- poznajemy głównych bohaterów widowiska, obserwujemy jak choroba się rozprzestrzenia, jak ludzie zachowują się w obliczu katastrofy. Czytało się to świetnie.
Jak to u Kinga: każda grupa społeczna musi mieć wśród bohaterów swojego reprezentanta. Mamy więc między innymi: twardego rednecka, starszego inteligenta, zakompleksionego nastolatka, nadzianą babkę i ćpuna na przymusowym odwyku, który doznał objawienia- schemat niezmienny, w wielu jego książkach jest to samo.
Księga druga ("Na granicy") to popisowy przykład na to, jak sztucznie wydłużyć powieść i przy okazji doprowadzić obrońców drzew do piany na pyskach.
Naprawdę, uwierzcie mi na słowo i nie próbujcie tego sprawdzać: tu się absolutnie nic nie dzieje. Pustka, fabularne wyschnięte jezioro, ziemia jałowa- tyle można po...