"Rozdzieleni" – historia, która porusza do głębi serca
📚📚📚
Kiedy sięgałam po Rozdzielonych Iwony Feldmann, nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mnie pochłonie. Miałam przeczytać kilka stron przed snem... a skończyło się na tym, że zasnęłam dopiero nad ranem z książką w ręku i łzami w oczach.
📚📚📚
To opowieść, która przenosi nas w czasie – zaczyna się w 1905 roku, gdy młoda Aniela zostaje w rodzinnych stronach, a jej bracia wyruszają za ocean. Obiecują, że po nią wrócą. Ale jak to w życiu bywa – los pisze własny scenariusz. To właśnie ta niepewność, rozłąka, czekanie i nadzieja są pierwszą nicią, która wiąże nas emocjonalnie z bohaterami.
📚📚📚
W drugiej części historii trafiamy do współczesności – do Anny, artystki i architektki z Tarnowskich Gór, która – na prośbę ukochanej babci – wyrusza do Londynu, by odkryć rodzinne tajemnice. A tam... zaczyna się druga nić tej opowieści – pełna emocji, zagubienia, poszukiwania przynależności i niespodziewanych uczuć.
📚📚📚
Nie będę ukrywać – historia Anny i Jamesa to klasyczny motyw hate-love. Ale! Feldmann zrobiła to tak dobrze, że absolutnie mnie to nie raziło. Wręcz przeciwnie – kibicowałam im, irytowałam się na nich, wzruszałam się razem z nimi.
📚📚📚
Autorka ma piękny styl – lekki, naturalny, a jednocześnie emocjonalny. Potrafi opisać uczucia tak, że czujemy je niemal fizycznie. Uwielbiam, gdy książka zostawia we mnie ślad – a Rozdzieleni zostawili mi całą ścieżkę wspomnień, pytań i refleksji.
📚📚📚
Zakończenie? Ach, nie będę spoilerować, ale powiem tylko: trzymam kciuki za kontynuację!
📚📚📚
Czy polecam? Z całego serca. Jeśli lubisz sagi rodzinne, w których teraźniejszość splata się z przeszłością, jeśli cenisz emocje, tajemnice, silne kobiece postacie i historie, które pachną historią i uczuciem – Rozdzieleni są dla Ciebie.
📚📚📚
Polecam książka warta przeczytania ☺️
#Rozdzieleni #IwonaFeldmann #czytambolubie #książkowelove #recenzjaksiążki #sagirodzinne #bookstagrampl #polskaczyta #czytelniczka #emocjezaklętewsłowach #mustread #książkowawędrówka #literackapodróż #wydawnictwokropleczasu
Recenzja książki „Kroniki Jednorożca. Polowanie” – Robert J. Szmidt
📚📚📚
Robert J. Szmidt w „Kronikach Jednorożca. Polowanie” serwuje kawał solidnej, bezkompromisowej fantasy osadzonej w brutalnym, postapokaliptycznym świecie. To opowieść, która wyłamuje się ze schematów, łącząc klasyczne elementy fantasy z nowoczesnym podejściem do narracji i kreacji bohaterów.
📚📚📚
Skrót fabuły (bez spoilerów)
📚📚📚
Świat po globalnej katastrofie to miejsce nieprzyjazne ludzkość cofnęła się w rozwoju, a w jego miejsce wkroczyła magia, potwory i nowy porządek społeczny. Główny bohater, znany jako Jednorożec, to łowca, najemnik i człowiek, który przeżył zbyt wiele, by jeszcze wierzyć w ideały. Zostaje wynajęty do zadania, które szybko okazuje się bardziej złożone i niebezpieczne, niż początkowo przypuszczał.
📚📚📚
W tle przewijają się wątki politycznych intryg, tajemniczych organizacji i pradawnych sił, które zaczynają odgrywać coraz większą rolę. Jednorożec, chcąc nie chcąc, zostaje uwikłany w grę, w której stawką nie jest tylko jego życie ale przyszłość całego świata.
📚📚📚
Ocena postaci
📚📚📚
Jednorożec twardy, do bólu pragmatyczny i cyniczny. Z jednej strony antybohater, z drugiej postać z wyraźnym kręgosłupem moralnym, choć ukrytym głęboko pod warstwą brutalności. Świetnie napisana, charyzmatyczna postać, która nie próbuje nikomu się przypodobać.
Czarownica Ragna tajemnicza, niejednoznaczna, z własną agendą. Jej relacja z Jednorożcem to miks napięcia, wzajemnego respektu i niedopowiedzeń. Dodaje historii głębi i magii dosłownie i w przenośni.
📚📚📚
Drugoplanowe postacie wiele z nich zasługuje na uwagę: od skorumpowanych polityków po zabójców i mutantów. Szmidt daje im wyraziste cechy, dzięki czemu nawet postacie epizodyczne zapadają w pamięć.
📚📚📚
„Kroniki Jednorożca. Polowanie” to mocne wejście w nowy cykl, który zapowiada się niezwykle ciekawie. To książka dla dorosłych fanów fantasy brutalna, miejscami okrutna, ale i fascynująca. Szmidt tworzy świat, w którym nie ma miejsca na naiwność, ale w którym mimo wszystko tli się iskra nadziei.
📚📚📚
Mocną stroną powieści jest język żywy, naturalny, miejscami dosadny, ale dzięki temu idealnie oddający klimat świata przedstawionego. Świetnie wypada też tempo narracji trudno się oderwać, bo autor nie pozwala nam odetchnąć ani na chwilę.
📚📚📚
Dla fanów Sapkowskiego, Eriksona, Glenna Cooka czy Joe Abercrombiego wszystkich, którzy cenią sobie mroczną, dojrzałą fantasy.
Nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mnie poruszy. Zaczęłam czytać z ciekawości, myśląc, że to będzie typowa młodzieżówka… a tu totalne zaskoczenie. „Niebieski kot. Dziewczyna w masce” to coś więcej niż historia o nastolatce. To brutalnie szczery obraz rzeczywistości, z jaką zmagają się młodzi ludzie często niezauważeni, niezrozumiani, wręcz zepchnięci na margines.
Sandra, główna bohaterka, to postać, która zostaje w głowie na długo. Szesnastoletnia dziewczyna, wychowana w patologicznej rodzinie, doświadczona przez życie bardziej niż niejeden dorosły. A mimo to walczy. Robi błędy, upada, ale nie przestaje szukać wyjścia. To nie jest bohaterka idealna i właśnie za to ją pokochałam.
Fabuła trzyma w napięciu od pierwszych stron. Kiedy Sandra trafia do szkoły i zostaje wciągnięta przez organizację „Anonimowi”, zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Niektóre sceny są bardzo mocne i dosadne, czasem aż musiałam odłożyć książkę na chwilę i odetchnąć.
Doceniam, że autor nie bał się poruszyć tematów tabu: przemocy seksualnej, manipulacji, samobójstw, samotności, problemów psychicznych. To trudna, ale potrzebna lektura. Wciąga, boli, zmusza do refleksji. A jednocześnie daje nadzieję bo mimo wszystko, gdzieś między słowami, pojawia się myśl, że nawet z największego mroku można się wydostać.
Po przeczytaniu ostatniej ... Miałam w głowie taki chaos emocji, że trudno było mi się pozbierać. Czułam złość, smutek, współczucie, ale też coś w rodzaju ulgi, że ktoś odważył się napisać o takich rzeczach szczerze, bez cenzury, bez owijania w bawełnę.
Z jednej strony byłam poruszona losem Sandry tym, jak wiele musiała znieść, ile razy upadała. Z drugiej podziwiałam jej siłę, że w ogóle jeszcze potrafiła się podnieść. I chociaż wiem, że to fikcja, to miałam wrażenie, jakby to była historia kogoś prawdziwego.
Potrzebowałam kilku godzin, żeby „wyjść” z tej książki. Nadal wracam myślami do niektórych scen. I chyba o to chodzi w dobrej książce żeby coś zostawiła po sobie.
Jeśli szukacie książki, która was poruszy, zostawi z emocjonalnym kacem i jednocześnie da do myślenia sięgnijcie po „Niebieskiego kota”. Ale przygotujcie się, że to nie będzie łatwa podróż.
"Rysi Jar" – historia, która zostaje w sercu na długo
Są takie książki, które czyta się jednym tchem, bo historia pochłania całkowicie, a emocje przelewają się z każdej strony. Tak właśnie było w przypadku "Rysiego Jaru" Haliny Kowalczuk. Sięgnęłam po nią trochę z ciekawości, trochę dla relaksu, a dostałam... coś znacznie więcej.
Główna bohaterka, Aleksandra – kobieta dojrzała, z pozoru szczęśliwa – nagle musi zmierzyć się z największą zdradą, jakiej można doświadczyć. Zdradzona przez męża, z którym przeżyła tyle lat, nagle zostaje sama z całym bagażem emocji i pytaniami bez odpowiedzi. I właśnie wtedy postanawia uciec. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Uciec od bólu, rozczarowania, a może przede wszystkim – od siebie samej.
Rysi Jar to nie tylko miejsce. To pewnego rodzaju azyl, w którym Aleksandra na nowo zaczyna odkrywać swoją siłę, kobiecość i wartość. Spotkanie z dawną przyjaciółką i jej bratem Krzysztofem okazuje się punktem zwrotnym. Nie jest to jednak typowy romans – relacja rozwija się subtelnie, nienachalnie, z dużą dozą czułości i dojrzałości.
Bardzo spodobał mi się styl autorki. Halina Kowalczuk potrafi pisać tak, że czuję się, jakbym siedziała z bohaterami przy stole, piła herbatę i słuchała ich opowieści. A to wszystko przeplatane jest legendami, lokalnym klimatem i nutką magii, która sprawia, że Rysi Jar wydaje się niemal zaczarowany.
Książka nie ucieka od trudnych tematów – porusza zdradę, rozczarowanie, samotność, ale też wewnętrzną przemianę, drugą szansę, odnalezienie siebie. To nie jest kolejna "babska książka", gdzie wszystko kończy się happy endem. To opowieść o życiu – z jego blaskami i cieniami.
Czy polecam? Z całego serca. "Rysi Jar" to idealna lektura dla każdej kobiety, która choć raz w życiu musiała podnieść się po upadku i zacząć od nowa. To książka dająca nadzieję i przypominająca, że czasem trzeba się zgubić, żeby na nowo się odnaleźć.
#RysiJar #HalinaKowalczuk #RecenzjaKsiążki #PolskaAutorka #KobiecaSiła #NowyPoczątek #ZdradaINadzieja #KsiążkoweLove #CzytamBoLubię #LiteraturaObyczajowa #EmocjeNaPapierze #KobietaKobiecie #PolecamZSerducha
Recenzja książki „Zakres obowiązków” – Anna Langner
Hot level 🔥🔥🔥🔥🔥
Anna Langner w swojej powieści „Zakres obowiązków” po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać historie pełne emocji, napięcia i erotycznego magnetyzmu. Tym razem serwuje nam opowieść, która balansuje między romansem biurowym a dark romance, wciągając czytelnika w świat pełen sekretów, pożądania i trudnych wyborów.
Główna bohaterka, Magda, to kobieta po przejściach wychowana w domu dziecka, zmagająca się z traumą po stracie bliskiej osoby i utratą pracy. Gdy trafia do tajemniczej firmy Clover Project, nie spodziewa się, że to doświadczenie całkowicie odmieni jej życie. Spotyka tam trzech mężczyzn Adama, Mateusza i Szymona którzy nie tylko będą jej szefami, ale i osobami, które wystawią ją na emocjonalne próby.
Autorka umiejętnie buduje napięcie między postaciami. Chemia między bohaterami jest wyczuwalna, a opisy scen zmysłowych odważne, ale nieprzesadzone. Autorka nie boi się poruszać trudnych tematów traumy, granic w relacjach międzyludzkich, potrzeby bliskości i odnalezienia siebie w świecie, który często nie daje drugich szans.
Styl autorki jest lekki, ale jednocześnie dojrzały. Język dopasowany do gatunku, dialogi naturalne, a narracja płynna. Czytelnik nie nudzi się ani przez chwilę fabuła jest dynamiczna, a tajemnice, które powoli wychodzą na jaw, sprawiają, że trudno odłożyć książkę na bok.
„Zakres obowiązków” to propozycja dla czytelników, którzy szukają czegoś więcej niż klasycznej historii miłosnej. To książka o zaufaniu, o tym, jak przeszłość wpływa na teraźniejszość, i o tym, że czasem najważniejszym krokiem jest odważyć się kochać siebie i innych.
Zmysłowa, emocjonalna, niebanalna. Anna Langner znowu to zrobiła!
Kiedy sięgam po książki Marii Paszyńskiej, wiem jedno czeka mnie emocjonalna podróż, od której ciężko się oderwać. Warszawski niebotyk nie był wyjątkiem. To historia, która poruszyła we mnie czułe struny, zostawiła ślad i zmusiła do refleksji nad tym, jak łatwo coś zbudować... i jak boleśnie można to stracić.
Akcja osadzona w przedwojennej Warszawie, z tytułowym niebotykiem czyli jednym z pierwszych warszawskich wieżowców w tle, działa niemal jak wehikuł czasu. Czułam, jakbym tam była. Zapachy, dźwięki, atmosfera modernistycznej stolicy wszystko tak żywe, że aż trudno uwierzyć, że to tylko słowa na papierze.
To jednak nie tylko opowieść o mieście. To przede wszystkim opowieść o ludziach ich marzeniach, ambicjach, rozczarowaniach i uczuciach. Każda z postaci miała w sobie coś, co kazało mi się przy nich zatrzymać, przyjrzeć się im bliżej. Zwłaszcza kobiety silne, zdeterminowane, ale też wrażliwe. Ich historie przypomniały mi, że to, co często wygląda jak sukces, może być okupione ogromnym kosztem.
Najbardziej poruszyła mnie subtelna, ale bardzo prawdziwa warstwa emocjonalna tej książki to, jak miłość, ambicja, zazdrość i nostalgia mogą współistnieć i wpływać na decyzje bohaterów. Momentami było to wręcz bolesne, ale w najlepszym literackim sensie bo tylko dobra literatura potrafi sprawić, że serce bije szybciej.
Maria Paszyńska po raz kolejny pokazała, jak wielką wagę ma historia miejsca nie tylko ta z podręczników, ale ta codzienna, ludzka, czasem pomijana. I jak bardzo nas kształtuje. Po zamknięciu książki długo jeszcze siedziałam w ciszy, myśląc o tym, co straciliśmy jako społeczeństwo wraz z tamtą Warszawą. Ale też o tym, co wciąż mamy pamięć, opowieści i literaturę, która potrafi tchnąć życie w przeszłość.
Warszawski niebotyk to książka, do której na pewno wrócę. I którą będę polecać każdemu nie tylko miłośnikom historii, ale każdemu, kto szuka czegoś więcej niż zwykłej opowieści.
#WarszawskiNiebotyk #MariaPaszyńska #książka #recenzja #czytamPolskieAutorki #literaturaPiękna #Warszawa #historiaiuczucia #książkoholiczka #czytambolubię
Recenzja: „Dom pod kasztanem” – Natalia Przeździk
Są książki, które trafiają do nas w odpowiednim momencie. Tak właśnie było z „Domem pod kasztanem”. Sięgając po tę powieść, nie spodziewałam się, że zostanie ze mną tak długo nie tylko w głowie, ale i w sercu. Natalia Przeździk stworzyła historię, która subtelnie, ale głęboko porusza najważniejsze emocje: tęsknotę, miłość, żal i wdzięczność.
Główna bohaterka, Zuzia, musi zmienić swoje życiowe plany i wraca do rodzinnego miasteczka, by zaopiekować się dziadkiem. Nie jest to decyzja łatwa młodość przecież zazwyczaj ucieka od odpowiedzialności. Ale właśnie ten powrót staje się początkiem jej wewnętrznej przemiany. Z każdym dniem spędzonym w tytułowym domu pod kasztanem, Zuzia uczy się słuchać, patrzeć uważnie i rozumieć więcej niż wcześniej. Jej relacja z dziadkiem pokazuje, że starsze pokolenie ma w sobie ogromną wartość i mądrość, którą zbyt często pomijamy.
Autorka z wielką czułością kreśli atmosferę małego podkarpackiego miasteczka, a sam dom staje się niemal osobnym bohaterem pełnym wspomnień, zapachów, ukrytych historii i wzruszeń. To przestrzeń, która koi i daje poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli nie wszystko w niej było idealne.
Wzruszające momenty przeplatają się z ciepłymi scenami codzienności, a obok głębokich refleksji pojawia się również miejsce na młodzieńczą energię i humor szczególnie dzięki postaci Walerki, wiernej przyjaciółki Zuzi. To ona wnosi do historii lekkość i przypomina, jak ważne są relacje budowane latami.
„Dom pod kasztanem” to książka o zatrzymaniu się na chwilę. O spojrzeniu wstecz, by lepiej zrozumieć siebie tu i teraz. O godzeniu się z przeszłością, o wybaczaniu sobie i innym. I wreszcie o tym, że dom to nie tylko budynek, ale ludzie i emocje, które z nim wiążemy.
Polecam tę powieść każdemu, kto ceni sobie historie z duszą. To nie jest książka do „zaliczenia” w jeden wieczór to opowieść, którą się smakuje, przeżywa i do której chce się wracać. Szczególnie wtedy, gdy zatęskni się za spokojem, bliskością i tym wszystkim, co naprawdę ważne.
#NataliaPrzeździk #literaturaobyczajowa #czytambolubię #wzruszenia #dompełenemocji #książkazklimatem #czytelniczyświat
Recenzja: „Jak (nie) zostać Królową” – Katarzyna Redmerska
Kiedy sięgałam po „Jak (nie) zostać Królową”, miałam ochotę na coś lekkiego, zabawnego, ale też z przekazem i dokładnie to dostałam. Katarzyna Redmerska stworzyła powieść, która nie tylko bawi i wciąga, ale też zostawia nas z refleksją nad tym, kim jesteśmy, kim chcemy być i... czy naprawdę warto być „królową”?
Główna bohaterka to postać, którą pokochasz od pierwszych stron nieidealna, zadziorna, momentami zbyt szczera, ale przez to autentyczna do granic. Jej przygody, rozterki, wybory i wpadki są tak prawdziwe, że można się w niej przeglądać jak w lustrze. Co ważne autorka nie idealizuje, nie moralizuje, ale z dużą dawką ironii i autoironii pokazuje, jak trudno być sobą w świecie, który nieustannie mówi ci, kim powinnaś być.
Jednym z moich ulubionych cytatów z książki jest:
„Nie musisz być królową, żeby mieć koronę. Czasem wystarczy przestać się garbić.”
Ten cytat to kwintesencja całej historii. Pokazuje, że siła i wartość są w nas, nie w tym, jak postrzega nas świat.
Styl autorki jest lekki, zabawny, ale niepozbawiony głębi. Każdy rozdział to mała przygoda, która nie tylko bawi, ale też zmusza do chwili zatrzymania. Szczególnie doceniam to, że książka porusza temat samoakceptacji bez banałów z humorem, ale też empatią.
Polecam tę książkę każdej kobiecie niezależnie od wieku. Dla tych, które próbują odnaleźć siebie, dla tych, które już wiedzą, kim są, ale czasem o tym zapominają, i dla tych, które po prostu chcą się pośmiać i poczuć, że nie są same w swoich dziwactwach.
Jeśli lubisz książki, które bawią, uczą i zostają z Tobą na dłużej to coś dla Ciebie.
#JakNieZostaćKrólową #KatarzynaRedmerska #booklover #czytambolubie #książkoholiczka #recenzjaksiazki #polskibookstagram #selflove #girlpower #czytamwszędzie
Zwierzęcy kryminał z pazurem – czyli „Na ogonie złoczyńcy” Kariny Łagowskiej
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o książce Na ogonie złoczyńcy, pomyślałam: „Zwierzęta jako detektywi? Kryminał z królikiem i jaszczurką w rolach głównych? Hmm… ciekawe.” I wiecie co? To było naprawdę super zaskoczenie – i to bardzo pozytywne!
Karina Łagowska zabiera nas do świata, gdzie zwierzęta nie tylko gadają, ale i… rozwiązują zagadki kryminalne. Brzmi bajkowo? Tylko trochę. Bo chociaż bohaterowie to królik Teodor, jego partnerka Agatha, sarkastyczna kotka Matylda i pies Maks (emerytowany policjant – serio!), to klimat tej książki momentami mocno przypomina klasyczne, detektywistyczne historie.
Fabuła kręci się wokół zaginięcia Larysy – jaszczurki, która nie jest byle kim, bo to córka samego Burmistrza. Zwierzęca drużyna wpada na trop spisku, a śledztwo prowadzi ich przez różne zakamarki świata, który w dziwny sposób przypomina nasz własny – tylko bardziej… futrzasty.
Co mi się spodobało?
Świetne dialogi – zabawne, naturalne i z charakterem. Każda postać ma swój styl, a ich interakcje to czysta przyjemność.
Lekki styl pisania – książkę czyta się szybko, ale z uśmiechem na twarzy. Idealna na oderwanie się od codzienności.
Fajny balans – jest tajemnica, jest humor, są emocje. Bez przesady, bez patosu. Po prostu dobrze wyważona opowieść.
Czy było coś, co mi przeszkadzało?
Może chwilami tempo było trochę spokojniejsze, szczególnie w retrospekcjach, ale nie na tyle, żeby mnie znudzić. Wręcz przeciwnie – pozwalało to lepiej poznać bohaterów i ich relacje.
Podsumowując: Na ogonie złoczyńcy to nietypowa, ale bardzo urocza i pomysłowa książka. Jeśli lubicie nieoczywiste historie, detektywistyczne intrygi i macie słabość do gadających zwierzaków z charakterem – dajcie jej szansę. Ja bawiłam się świetnie!
„A dokąd to” – recenzja sercem pisana
Nie wiem, czy to kwestia czasu, w którym sięgnęłam po tę książkę, czy tego, co akurat działo się w moim życiu, ale „A dokąd to” Mira Białkowska - strona autorska. trafiło do mnie jak list, który przyszedł dokładnie wtedy, kiedy powinien. To nie jest historia pełna nagłych zwrotów, wielkich dramatów czy sensacyjnych odkryć. To raczej wewnętrzna podróż, cicha, ale głęboka – jak szept, który rozbrzmiewa długo po tym, jak zapadnie cisza.
Bohaterka książki wydaje się być jedną z nas – młodą kobietą, która szuka. Siebie, sensu, miejsca, w którym naprawdę będzie mogła odetchnąć. Bardzo utożsamiłam się z jej niepewnością, jej pytaniami, jej potrzebą bycia blisko – ludzi, emocji, ale też samej siebie. I choć jej historia jest inna niż moja, to uczucia, które opisuje, są zadziwiająco znajome.
Narracja jest subtelna, prawie poetycka, ale nie przerysowana. Czułam, że autorka rozumie, jak bardzo potrafimy się zagubić w oczekiwaniach innych i w swojej własnej głowie. Jak trudno czasem odróżnić, czego naprawdę chcemy, od tego, co „wypada”. To książka o dojrzewaniu – nie tylko do decyzji, ale też do tego, by zaakceptować to, że nie na wszystko musimy znać odpowiedź od razu.
Szczególnie zapadł mi w pamięć fragment, w którym bohaterka patrzy w okno pociągu, nie wiedząc, dokąd jedzie – i to nie w sensie fizycznym, ale emocjonalnym. To takie mocne uderzenie – bo ile razy ja sama czułam się tak, jakbym siedziała w rozpędzonym wagonie i nie miała pojęcia, dokąd mnie to wszystko prowadzi?
Ta książka nie daje prostych odpowiedzi. Ale daje coś cenniejszego – poczucie, że nie jesteśmy w tej niepewności sami.
Dla kogo? Dla każdej dziewczyny, kobiety, osoby, która choć raz zapytała siebie: „A dokąd ja właściwie zmierzam?”. Dla tych, którzy potrzebują się zatrzymać i posłuchać siebie – może po raz pierwszy od dawna.
Moja ocena? Nie w punktach. To po prostu książka, którą chcę mieć blisko. Na półce. W sercu. Na później.
Pani Miro,
dziękuję.
Za to, że napisała Pani książkę, która nie udaje, że zna wszystkie odpowiedzi. Za bohaterkę, która nie jest idealna, ale właśnie przez to prawdziwa. Za to pytanie, które zawarła Pani w tytule – pytanie, które noszę w sobie od dawna, ale rzadko mam odwagę je wypowiedzieć.
Dzięki „A dokąd to” poczułam, że w moim zagubieniu jest miejsce na ciszę, łzy i... łagodność wobec siebie. Że nie muszę wszystkiego rozumieć od razu. Że czasem warto po prostu usiąść, spojrzeć przez okno – tak jak zrobiła to Pani bohaterka – i pozwolić sobie na bycie w drodze. Nie wiedząc jeszcze dokąd.
To jedna z tych książek, których się nie kończy – tylko nosi ze sobą.
Dziękuję za tę podróż.