Brandon Sanderson konsekwentnie rozbudowuje swoje książkowe uniwersum, Cosmere, bazując na wspólnym micie założycielskim pradawnego bóstwa, Adonalsium, którego fragmenty pozostają siła napędową wykreowanego wszechświata. Siłą różnorodną, kształtującą rozmaitość światów i w szerokim zakresie wykorzystującą zarówno mistyczną siłę pofragmentowanego bóstwa jak i postęp technologiczny poszczególnych cywilizacji. Dzięki temu w obrębie Cosmere Sanderson mieści zarówno swoje najbardziej monumentalne dzieła, takie jak liczące już pięć opasłych tomów Archiwum Burzowego Światła, jak i pomniejsze historie zawarte w pojedynczych utworach różnej długości. Dodatkową atrakcją i formą zabawy z czytelnikami są postaci łączące poszczególne cykle i książki. Jedna z takich postaci, zwana Nomadem, jest głównym bohaterem "Słonecznego męża", uciekającym ze świata do świata przed ściągającymi go najemnikami. Wspomnienia Nomada wskazują na jego powiązania z Rosharem, planetą na której rozgrywa się akcja wszystkim tomów Archiwum Burzowego Światła. Nie są one wystarczająco istotne, by uniemożliwiać niezależną lekturę "Słonecznego męża", ale z pewnością będą nieco utrudniały zrozumienie wielu aspektów fabuły osobom, które ABŚ nie czytały. Przygodowa fabuła powieści koncentruje się na próbach ocalenia przez Nomada garstki mieszkańców nietypowo małej planety (na którą przypadkiem przeskoczył w trakcie swej nieustającej ucieczki) przed lokalnym tyranem, dążącym, jak to zwykle bywa, do totalnej dominacji. Sanderson wyobraził sobie bardzo specyficzny świat, wyglądający na sztuczny twór, zarówno pod względem literackim jak i planetotwórczym. Szczerze pisząc, wydaje mi się, że tym razem autor solidnie przesadził w ilości lokalnych ograniczeń i niebezpieczeństw, czyniąc niemożliwym nie tylko samo powstanie jakiegokolwiek życia na takiej planecie, ale także każąc czytelnikom wierzyć, że uwięzieni na niej potomkowie nieszczęsnych przybyszy z innych światów mogli do niej przystosować się do niezwykle wymagającego środowiska i przeżyć. Takie przystosowanie wymaga czasu a opisany przez autora świat nikomu go nie daje, przez co wiarygodność całej kreacji wydaje się wątpliwa a kolejne odkrywane przez głównego bohatera problemy wydają się być wprowadzane na siłę, żeby książka nie była zbyt krótka. Niestety podobnie postąpił autor z samym Nomadem, okrawając jego niemal boskie moce do nędznych resztek, które dzięki temu nie rozsadziły fabuły już w pierwszym rozdziale, ale i tak zapewniły mnóstwo rozwiązań fabularnych typu deus ex machina. Cała fabuła, wykreowany świat i główny bohater przypominają kawałki wielowymiarowego puzzle o na siłę powykręcanych kształtach. Dało się je złożyć w sprawnie napisaną całość, ale niemal każdy element z osobna wydaje się pozbawiony sensu, gdy tylko czytelnik podejmie wysiłek przyjrzenia mu się uważnie. Podam tylko jeden przykład. Cały fragment powieści poświęcony jest na opis niesamowitych wysiłków i poświęceń jakich wymaga od uciekinierów przedarcie się przez góry, by umknąć pościgowi tyrana. Gdy już ogromnym kosztem operacja się udaje, wszyscy zawracają by stanąć z tymże tyranem do walki. Po co więc było pokonywać góry tracąc czas i zasoby? Tylko po to, by Nomad mógł zaprezentować swoje zdolności?
"Słoneczny mąż" jest jednym z czterech tzw. tajnych projektów Sandersona, czyli książek powstałych przy okazji okołopandemicznego ograniczenia różnych innych form aktywności pisarskiej autora. Napisał je on niezwykle szybko (zazwyczaj pisze swoje powieści bardzo sprawnie, ale tym razem przeszedł sam siebie) i mam niemiłe wrażenie, że są one znacznie mniej przemyślane i dopracowane niż projekty przygotowywane od dawna. Brandon jest na tyle wprawionym pisarzem, że daje się tę książkę przeczytać z przyjemnością, ale wrażenie obcowania z powieścią wymęczoną i niedopracowaną towarzyszyło mi niemal nieustannie w trakcie lektury.
Chyba zawyżyłem liczbę gwiazdek :-(