Chrześcijaństwo to jedna z najtrudniejszych religii w dziejach. Skomplikowana, nie zawsze chlubna historia, bezustanne spory doktrynalne, czasy ogromnego upadku instytucjonalnego i moralnego… Obecnie, po raz kolejny, Kościół przeżywa ogromny kryzys, ale taki, z którym może sobie nie poradzić. Hierarchowie, nie nauczeni historią wzlotów i upadków, pogrążają się w coraz większym zbytku. Bo tam, gdzie miało być ubóstwo, jest nieopisany przepych. Tam, gdzie miała być pomocna dłoń, bardzo często pojawia się palec oskarżyciela. Tam, gdzie miała być miłość bliźniego, jest umiłowanie własnej chwały, władzy, pieniędzy, rozkoszy stołu, „karczmy” czy ciała. O ile Jezus przyjmował każdego, bez względu na jego winy, o tyle księża, może nie wszyscy, ale coraz więcej, odrzucają wiernych i potencjalnych wiernych. Homoseksualizm – wynocha. Poglądy lewicowe lub liberalne – wynocha. Równouprawnienie kobiet – herezja. Dzieci poczęte in vitro – pomioty szatana! Tak, mój Kościół obrósł w piórka, i zamiast łączyć, coraz bardziej dzieli. I o tym jest ta książka, choć nie tylko. Mimo tego, że Autorzy poruszają tę tematykę, skupiają się na również doktrynalnym, czy też może bardziej filozoficznym, odbiorze chrześcijaństwa.
Muszę przyznać, że teksty i przemyślenia obu Panów są poruszające. Zburzyły moje dotychczasowe pojęcie religii, którą wyznaję. I nie chodzi o to, że odkryli coś, o czym nie wiedziałem. Bo grzechy Kościoła rzymskokatolickiego znam aż nazbyt dobrze. Mam tutaj na myśli recepcję całego światopoglądu chrześcijańskiego od strony czysto ludzkiej. Nie z każdą opinią się zgadzam. Z wieloma poglądami z chęcią bym polemizował. Ale jednego jestem pewien – taka książka powinna się ukazać już dużo wcześniej. Nie po to, aby kogoś odpychać od swojej wiary, ani nie po to, by kogoś „usztywniać” w fanatyzmie. Nie, nie o to chodzi. Ta pozycja to świetny początek sporów, które mogłyby uczynić z chrześcijaństwa coś lepszego niż jest obecnie, uczynić coś lepszego, niż było kiedykolwiek dotąd.
Już na początku Autorzy zwracają uwagę na to, że chrześcijaństwo jest opresyjne, żądając bezdyskusyjnego poddania się woli Bożej. Ale chyba każdy człowiek ma świadomość tego, że nasza natura, jest „rogata”, że my nie potrafimy nie podważać autorytetów. Wręcz nie godzimy się z czymś, co jest nam narzucane. I właśnie o tym są wszystkie teksty ze Starego i Nowego Testamentu. Nasze dzieje, to bezustanny spór samych ze sobą i z naszym/i Bogiem/religiami. Jeśli mógłbym się posłużyć naprawdę wielkim uogólnieniem, to ludzie zawsze podważają Boży autorytet. Spieramy się z Nim, mówimy jak to wszystko powinno być urządzone, co my byśmy ulepszyli. W niektórych z pism, Bóg daje nam tę możliwość, i wychodzi tak jak zawsze – tragedia, zgrzyt zębami, łzy… A więc myślę, że to pewien ideał, którego chyba nie trzeba się tak dosłownie trzymać.
Dlatego też pojawił się Jezus, który ni stąd, ni zowąd mówi – Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego. A przez tę miłość, miłujesz również Boga. Czy to nie wspaniałe? To też taki nieosiągalny ideał. Ale jaki piękny. Jaki trudny do realizacji. Bo przecież jeśli sami miłujemy siebie, to też tak nie do końca – bo przecież palimy, pijemy alkohol, nie chodzimy na wizyty kontrolne do lekarzy… a wiemy, że może się to skończyć dla nas źle, ale tak łatwiej., wygodniej… Więc jak tu miłować innych, skoro nie miłujemy siebie? I co teraz? Od momentu, gdy zyskałem jako taką świadomość, zadaję sobie to pytanie. I nie znajduję odpowiedzi. A im dłużej żyję, tym trudniej mi pojąć, jak tak prosta rzecz, jak tak prosta nauka Jezusa, może być aż tak trudna w realizacji. To takie swoiste dawanie forów – ukochaj ludzi, a uznam, że miłujesz mnie, Boga. Taka droga na skróty, z której tak rzadko korzystamy.
Ale do rzeczy, wróćmy do książki.
Czy chrześcijaństwo różni się od innych religii? I tak, i nie. Każda z istniejących doktryn, wiar, religii żąda, abyśmy to właśnie jej zawierzyli swoje losy. Każda z nich ofiarowuje nam coś wielkiego – zbawienie, odkupienie win, czasem dobra doczesne. Niemal każda mówi o karze za grzechy – męki piekielne, demony, duchy, nieprzebrane otchłanie cierpienia. Te największe mają też swój kanon literacki – święte księgi, których nauczaniem należy się kierować. Ale kiepsko to wychodzi. To tylko kilka z przykładów, które ukazują, że chrześcijaństwo niewiele różni się od innych wiar. A co więcej, chrześcijaństwo wchłonęło w siebie wiele ze spuścizny dawnych, już upadłych religii. Kult herosów, u nas pod postacią świętych, celebracja pewnych świąt związanych z porami roku, jak choćby wigilia Bożego Narodzenia w dzień przesilenia zimowego (czyli zwycięstwa światłości nad ciemnością). Trójca święta, pomysł wywodzący się ze starożytnego Egiptu. Przykładów można by mnożyć bez liku.
Książka ta nie pozostawia złudzeń o chrześcijańskiej „wyjątkowości”, która pod wieloma względami nie istnieje, albo jest niemal bliźniaczo podobna do innych religii. Jedyne, co nas wyróżnia to nauka Jezusa, który słuchał tych, którzy byli wcześniej niesłuchani przez nikogo; który podawał dłoń tym, którzy byli w ówczesnym świecie pariasami; który szanował wszystkich i rozmawiał z każdym, choćby ci byli przeklęci; który miłował ludzi takimi jacy są… Jaka szkoda, że my chrześcijanie tak daleko odeszliśmy od tych nauk. I nie pisze tego przez pryzmat tego, że sam jestem katolikiem, ale przez pryzmat człowieczeństwa. Jak świat mógłby wyglądać inaczej, gdyby człowiek nie był człowiekowi wilkiem, gdybyśmy sami nie zgotowali światu takiego strasznego losu, jaki był, jaki się staje, i jakim kiedyś będzie. Z pewnością po lekturze książki, niektórzy rzucą ją w kąt, pełni świętego oburzenia. Ale sądzę, że warto się zastanowić nad tym, co chcieli nam przekazać Autorzy. I z pewnością nie chodziło o to, aby obrzydzić nam katolicyzm, ale żeby w końcu dojrzeć tę przysłowiową belkę w naszym chrześcijańskim oku, zamiast wyszukiwać drzazgi u przedstawicieli innych religii.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.