Niektóre książki są jak delikatny szmer deszczu – czytasz je, doświadczasz, ale po chwili znikają, nie zostawiając śladu. "Obsesja pacjenta" Jolanty Żuber to burza. Najpierw czuć niepokojący podmuch wiatru, potem napięcie narasta, aż w końcu uderza piorun – nagły zwrot akcji, który każe przewracać kolejne strony, nie dając chwili wytchnienia.
Wpadłam w tę historię jak w sieć utkaną z kłamstw, manipulacji i niedopowiedzeń. Daniel Porębski nie szuka pomocy – on szuka prawdy o śmierci swojej matki, ale to, co znajduje w gabinecie psycholożki Fridy, zaczyna przypominać psychologiczną grę o najwyższą stawkę. Jego potrzeba odpowiedzi graniczy wręcz z obsesją. Frida, to właśnie jej postać wzbudziła we mnie największe emocje. Silna, pewna siebie, a jednak... niepokojąco niejednoznaczna. Czy naprawdę chce pomóc Danielowi, czy może jej działania są podszyte czymś więcej?
Z każdym kolejnym rozdziałem napięcie zaciska się jak pętla. Kto tu jest terapeutą, a kto pacjentem? Kto kontroluje, a kto ulega manipulacji? I wreszcie – gdzie przebiega granica między leczeniem a obsesją?
Żuber umiejętnie buduje napięcie, prowadząc nas przez sieć manipulacji, półprawd i sekretów. Z każdą stroną czułam się coraz bardziej uwikłana w tę historię – niemal tak, jakby Frida manipulowała nie tylko Danielem, ale i mną. Gdy ojciec głównego bohatera ujawnia długo skrywany sekret, wszystko wywraca się do góry nogami, a ja do końca nie wiedziałam, komu można ufać.
Styl autorki jest surowy, precyzyjny i pozbawiony zbędnych ozdobników – każde słowo ma tu swoje miejsce i znaczenie. To opowieść duszna, pełna napięcia, a jednocześnie niezwykle subtelna w ukazywaniu psychologicznych mechanizmów obsesji.
Po przewróceniu ostatniej strony nie czułam ulgi, jak to bywa po zakończeniu dobrej książki. Czułam niepokój – jakbym wciąż tkwiła w dusznym gabinecie Fridy, słysząc echa słów, które nigdy nie padły, ale które wisiały w powietrzu. "Obsesja pacjenta" to nie tylko historia Daniela i jego terapeutycznej podróży. To opowieść o cienkiej granicy między leczeniem a manipulacją, o sekretach, które nie dają o sobie zapomnieć, i o prawdzie, która czasem bardziej rani, niż leczy.
Nie wiem, kto tak naprawdę wygrał tę grę. Wiem jedno – ta książka działa jak wirus. Wnika w myśli, osadza się gdzieś głęboko i zostaje tam na długo. Może na zawsze. Czy to rzeczywiście była historia o obsesji pacjenta? A może o obsesji terapeutyki? A może… mojej własnej, bo przecież nie potrafiłam się od tej książki oderwać?