Lubię czasami zgłębić się w psychodelicznym świecie pisarskich fantazji. Dla mnie to dobry przerywnik resetujący emocje między mocniejszymi treściami dramatycznymi literatury pięknej czy literatury faktu, czy nawet thrillerami. Co prawda trzeba przyznać, że niektórzy prawdziwej traumy doświadczają pomiędzy stronami rażącymi grozą (albo co gorsze jej brakiem w przypadku literatury do tego stworzonej) niż podczas zapoznawania się z faktami dotyczącymi prawdziwych wydarzeń.
Tym razem książka nowicjusza na polu literackim, natomiast temat koneserom dobrze znany. Oto mamy bliżej nie określoną wieś i jej zaskakującą społeczność żyjącą na pograniczu życia i śmierci, snu i jawy, wszystko stare, zaniedbane, jak z innej epoki i perełka, czyli nie byle jaka posesja. Cel podróży dwóch przyjaciół i naszej przygody. Nie ważne ile by było horrorów w temacie domów z historią zawsze chce się sięgną po kolejną z niecierpliwością oczekując nowego smaczku. Tomasz Kozioł też daje odczuć ten szczególny dreszcz emocji na początku swojej książce. Jednak to co się dzieje z opowieścią gdzieś około połowy zaczyna działać na niekorzyść całej przemyślanej inscenizacji.
Zbyt wiele przemyśleń dwóch mężczyzn, którzy tu praktycznie wypełniają kadry najważniejszych scen. Pewne informacje są powielane, ponieważ Mirek co jakiś czas reasumuje zdarzenia. Niby ma to dawać oparcie i poczucie realności przyjacielowi, ale dla odbiorcy staje się nużącym filozofowaniem na tematy związane z zaświatami, chęcią spokojnego spoczynku lub dokonania zemsty zza grobu. Przekombinowane, bo tak naprawdę nie ma czego odkrywać, jakieś dziewięćdziesiąt procent jest jasne na początku. Należało postawić na zbudowanie klimatu, a nie urzeczywistnianie duchowo-fizycznego nawiedzania. Przebieg akcji rozczarowuje, tak samo jak dialogi prowadzone przez dwudziestoparolatków.
Natomiast dobrym punktem może być dobranie bohaterów, historia lekarza, jego psychicznie chorej córki i prowadzonych eksperymentów, a nawet siły, która zatrzymuje od lat mieszkańców we wsi i każdego dnia dokłada bólu ich egzystencji. Tragedia, jaka nawiedza miejscowość, kara spływająca na każdego jego mieszkańca, a nawet finał, do którego należało wciągnąć jeszcze kogoś z zewnątrz, niewtajemniczonego. Tyle, że pomiędzy tymi elementami brak sensownego wypełnienia dającego oczekiwany klimat, nastrój oraz napięcie, które dręczyło by nie tylko zmysły bohaterów, ale przede wszystkim czytelnika.
Nie wyszło. Fabuła rozłazi się na przeciągających rozmyślaniach bohaterów na temat co może uratować sytuację oraz tłumaczenia sobie wszystkich zaistniałych zdarzeń. To tak jakbyśmy jako widzowie obserwowali spektakl, a bohaterowie jeszcze to opisują ze swojego punktu widzenia. Spokojnie można było ograniczyć się przy tej historii o jakieś sto stron i wtedy być może powstałaby ciekawa esencjonalna treść, którą czytelnik zapamiętałby na długo, a tak pomiędzy pewnymi dobrymi klikami w opowieści hula nuda. A jak wiemy nuda i groza nie mają spójnych celów.
Ogromny żal, że tak to się potoczyło. Może następnym razem panie Kozioł?