Zjawy mieszkające w nawiedzonych domach zazwyczaj straszą odwiedzających stukaniem i „buuuczeniem”. Tomasz Kozioł stworzył postać dziewczyny, która klaszcze. Jak możecie się domyślać właśnie odgłos uderzania dłoni o dłoń wywołuje dreszcz. Muszę przyznać, że jest to dość oryginalny pomysł i zaintrygowało mnie dlaczego owa bohaterka klaszcze. Do tego w książce pojawia się wątek choroby psychicznej co jest obietnicą nieobliczalności, a może nawet makabry. Książka zapowiadała się obiecująco. Jak wyszło?
Tradycyjnie zacznijmy od szybkiego rzutu oka na fabułę. Adam otrzymuje informacje o spadku. Mężczyzna jest adoptowany i odzywa się do niego prawnik, iż jego biologiczna matka zapisała mu dom. Razem z kolegą jedzie obejrzeć nieruchomość. Na miejscu zostają bardzo agresywnie „powitani” przez mieszkańców wioski, dlatego postanawiają czym prędzej wyjechać. Jednak dom, a właściwie istota go zamieszkująca nie zamierza ich puścić. Kim jest i jakie ma wobec przyjezdnych plany? Jaką tajemnicę skrywa smętna wioska i porzucony dwór?
Tomasz Kozioł napisał specyficzna hybrydę horroru i powieści humorystycznej. Szczerze mówiąc, pierwszy raz czytam takie połączenie i niezbyt mi się ono podoba. „Luzacki” styl okrada książkę z całej grozy i czyni z niej parodię horroru. Wystarczy zamienić panów na panie w kusych szortach i będziemy mieli – wypisz, wymaluj – horror klasy B, C, D, E itd. W trakcie czytania zaznaczyłam sobie kilka cytatów, w celu zaprezentowania wam humoru książki, jednak ograniczę się do tego, który „przelał czarę goryczy”. Sytuacja jest taka, że czytelnik już wie, jaka tragedia wydarzył się w rzeczonym domu. Panowie odszukują miejsce okropnych wydarzeń, ale nie mogą tam wejść, bo lata temu zostało zamurowane. Jeden z bohaterów komentuje: „- Tak bardzo chcieli ukryć to przejście, że aż wykończeniówkę zrobili”[1]. Możemy tu usprawiedliwiać wypowiadającego te słowa nerwami, chęcią rozładowania atmosfery, charakterem itp. Jednak ten żart jest tak nie na miejscy w kontekście tego, co znajduje się za ścianą, że boli, nie śmieszy. Tomasz Kozioł ewidentnie nie zapanował nad swoimi bohaterami, a ci „rozwalili” mu powieść.
Zamiast wymyślać głupkowate teksty autor powinien skupić się na fabule, bo są w niej luki aż wiatr hula. Taka sytuacja: bohaterom psuje się samochód i padają baterie w telefonach. Naradzają się co mogą zrobić. Wymyślą plany A, B, C i tak do końca alfabetu. Kombinują, jak „koń po górkę”, a nie biorą pod uwagę tego, że umówili się z prawnikiem, na którego powinni poczekać, który będzie miał auto, telefon itp. Jeden z nich wędruje do oddalonego 5 km sklepu, żeby podładować telefony, a drugi, pomimo że wyczuwa niebezpieczeństwo, pilnuje zepsutego samochodu. Nie chce nocować w starym domu, ale tyłka z niego nie ruszy. Tu oczywiście trzeba zwrócić uwagę na moc, która trzyma Adama (spadkobiercę) na miejscu, jednak ta kwestia jest za słabo zarysowana. Nie poczułam tej władzy, jaką duch ma nad mężczyzną. Bohater sprawia wrażenie, wymyślającego problemy, a autor piszę, jakby nie przeanalizował wszystkich potencjalnych scenariuszy.
Trochę szkoda mi tej powieści, bo ma ona naprawdę kilka bardzo dobrych momentów. Sama tragedia, która wydarzyła się w opisywanym miejscu mrozi krew w żyłach, a tytułowa dziewczyna jest przerażająca. Przy odpowiednim zadbaniu o klimat nawet luki w fabule można by zatuszować. A chyba w literaturze grozy to klimat jest najważniejszy. Przychodzi mi do głowy niedawno czytania „Szczelina” Jozefa Kariki. W tej książce właściwie nic takiego się nie dzieje, ale czytelnika przeszywa jakieś zimo. W „Dziewczynie...” dzieje się dużo, ale „spływa” to po odbiorcy. A tak być nie powinno.
„Dziewczyna, która klaszcze” może pochwalić się fantastyczna promocją. Był taki moment, że ta książka była wszędzie. O mały włos nie wyskoczyła mi z lodówki. Do tego na jej początku znajdziemy dwie strony rekomendacji, a na tylnej okładce mnóstwo zacnych patronów (są to na prawdę znane portale o książkach). Potęguje to moje rozczarowanie. Spodziewałam się przedniego horroru, a otrzymałam kiepski pastisz. Powiecie, że skoro wszyscy chwalą to może ja się nie znam. Być może. Nie będę z siebie robiła eksperta. Jednak w mojej ocenie jest to powieść niedopracowana i ograbiona z tego, co literatura grozy powinna sobą reprezentować. Dodałabym jeszcze, że jest to książka bardzo komercyjna: troszkę wystraszymy czytelnika, troszkę rozbawimy i będzie zabawa.
[1] Tomasz Kozioł, „Dziewczyna, która klaszcze”, wyd. Uroboros, Warszawa 2021, s. 222.