Nawet nie przypuszczacie, jak wiele osób ostrzegało mnie przed tą książką. Co rusz słyszałam (lub czytałam): „Ola, nie ma co sobie psuć nerwów. Są znacznie lepsze młodzieżówki, na których mogłabyś skupić uwagę. Odpuść, proszę”. Ale ja – jak zwykle – zbagatelizowałam te słowa. Bo przecież nie byłabym sobą, gdybym nie chciała zrobić komuś na złość. No i mówiąc krótko: dostałam za swoje!
MUSZĘ PRZESTAĆ BYĆ TAKA UPARTA!
Lekturę tej książki śmiało mogę przyrównać do spaceru na bosaka po potłuczonych szkłach, gdzie co rusz nadziewałam się na jakiś ostry, przeszywający mnie na wskroś odłamek. Po prostu czytałam ją i nie dowierzałam temu, jak przy tak – nie bójmy nazywać się rzeczy po imieniu – oklepanej fabule można było jeszcze bardziej ją spłycić. Nie zrozumcie mnie źle, ale niestety „Król Kier” może bardziej pochwalić się przerysowaniami, widocznymi z paru kilometrów schematami oraz niedopracowaniem fabularnym, niżeli czymś innowacyjnym. Pomijając już fakt, że wyraźnie dało się odczuć głęboką inspirację „Miastem Kości” pani Cassandry Clare (wiecie, sytuacja w klubie, i nie tylko ona...), gdzie to prawie podchodziło pod plagiat, to jeszcze miałam nieodparte wrażenie, jakby autorka sama nie wiedziała, o czym ma właściwie pisać. Nagromadziła tutaj tak wiele wątków, że gdzieś po drodze padł jej pisarski GPS i się nieźle przy tym pogubiła. Przykład? Nasza „przeurocza” Alicja, po fast foodowej uczcie, bardzo obawiała się skoku wagi. I to jeszcze chwilę przed studniówką, co mogłoby grozić tym, że nie zmieściłaby się w kreację przygotowaną na tę okoliczność. Tylko szkoda, że parę (lub paręnaście, w tej książce czas raz przyśpieszał, a raz spowalniał) dni wcześniej zamówiła z przyjaciółką po dużej pizzy dla każdej z nich. Oczywiście później wyszło jak wyszło, jednak czemu wtedy nie martwiła się możliwością spożycia aż tylu nadprogramowych kalorii? Także nie mogłam doczekać się tej chwili, kiedy cyrkowa magia rozczapierzy swoje paluchy i naznaczy strony swoją potęgą. I już, kiedy była zapowiedź tej ekscytującej chwili, pani Aleksandra Polak upchnęła kolejne elementy w fabule, spychając ten wątek na bok, gdzie leżał smutny i pochrumkiwał z żalu nad swym marnym losem. „Kwii, kwii”, powtarzał jak mantrę Circus Lumos, „Kwii, kwii...”.
Nie powiem, w niektórych momentach autorce udało się mnie żywnie zaciekawić poczynaniami naszej „inteligentnej inaczej” Alicji (przepraszam za to wyrażenie, ale ta dziewucha zbyt wiele razy dawała popis swojej głupoty, bym mogła ukazać ją w znacznie innym świetle). Ba, nawet w takich momentach w mojej głowie świtała myśl, iż „po burzy zawsze wychodzi słońce”, ale za każdym razem moja radość była przedwczesna. Wrażenie déjà vu oraz mnożąca się jak przykłady na tablicy podczas lekcji matematyki absurdalność pewnych zdarzeń powoli przekraczały śmiertelną dawkę. I jak wcześniej przeklinałam pod nosem na wątki szkolne (czułam się przy nich tak, jakbym oglądała przereklamowane filmy dla zakompleksionych nastolatek), które zostały całkowicie wyolbrzymione, tak gdy nadeszła wiekopomna chwila z gwałtownie wybuchającym uczuciem między Alicją i Hadrianem... A kiedy jeszcze doszła do tego sympatyczna przewidywalność... Wtedy miałam olbrzymią ochotę przetestować, czy te skrzydełka przy książce są użyteczne i ujrzę, jak „Król Kier” odlatuje. I to możliwie jak najdalej ode mnie! W sumie dalej mam na to chrapkę...
CZY ONA ABY NA PEWNO LADA MOMENT KOŃCZY SZKOŁĘ? I TO NA DODATEK ŚREDNIĄ?
Spotykałam na swojej czytelniczej drodze niezbyt rozgarnięte, niegrzeszące inteligencją bohaterki, jednak żadna z nich nie przebija Alicji! Ta narzekająca na zbliżającą się maturę, wyobrażająca ją sobie jako największy koszmar świata (w tym momencie studenci polecają ci poznać smak sesji) nastolatka niejednokrotnie doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Irytująca jak mało kto, zachowująca się jak poznająca smak „dorosłości” gimnazjalistka, uczennica ostatniej klasy licealnej na profilu matematyczno-fizycznym (gdzie co krok powtarzała, jaka to fizyka jest nudna – bo przecież w każdej innej placówce nie ma zupełnie innych mieszanek przedmiotowych, które by jej lepiej pasowały) niejednokrotnie powodowała, że miałam ochotę ją udusić. Wyobraźcie sobie moją minę, kiedy jej adorator, Hadrian, tłumaczył jej, ile wysiłku wkładają w to, aby móc stanąć do walki z wrogiem, kiedy ona wyskoczyła z tekstem, że też się nadaje, bo kiedyś, będąc małym dzieckiem, pobiła w piaskownicy trzech chłopaków? Alicja, serio? Może to miało za zadanie rozweselić czytelnika w tak napiętej sytuacji, ale u mnie wywołało jedynie rytmiczne uderzanie się książką w czoło. Nawet pamiętam, że nuciłam coś takiego: Za co? Za jakie grzechy? Co ja takiego zrobiłam? A jeżeli chodzi o samego Hadriana, to jego kreacja również nie powaliła mnie na kolana. Jak jeszcze na początku myślałam, że może on uratuje sytuację i podciągnie co nieco moją ocenę na temat bohaterów, tak po czasie zrozumiałam, że nie mam na co liczyć. Może będę się powtarzać, ale zalatywało od niego tym słynnym rozcieńczonym kisielem, lecz tym razem wlano znacznie więcej wody.
Również przyjaciółka Alicji, Julia, nie zdawała się zbytnio od niej odbiegać, jeżeli chodzi o inteligencję. Chociaż jej rola w książce stopniowo zanikała, kiedy wątek miłosny (od czasu do czasu przeplatany czymś, co poniekąd można nazwać magią) skradał coraz więcej miejsca, to jednak ciężko zapomnieć coś, co mnie totalnie załamało. Wyobraźcie sobie moją minę, kiedy nadeszła wiadomość o tym, że Julia została przyłapana na całowaniu się z chłopakiem na szkolnym korytarzu. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znała go zaledwie dwa dni, a już od samego początku powtarzała, że to wielka miłość! W ogóle miałam nieodparte wrażenie, że inspiracją do wykreowania niektórych bohaterów stały się... kawały. Tak, nie musicie przecierać oczu – po prostu część z nich zachowywała się tak komicznie, że kabarety prawie mogłyby ich uznać za konkurencję. Prawie, bo gdyby przekomarzanki w wykonaniu rodziców Alicji czy też „wariacje” jej kuzynów byłyby skeczami, to byłabym pierwszą osobą, która obrzuciłaby scenę pomidorami i czym prędzej uciekła od tej katastrofy. Dopiero kiedy na scenę weszły czarne charaktery, odczułam, że ktoś tu wreszcie zasługuje na miano człowieka, a nie zaprogramowanego robota, chociaż i tak dalej to nie było to, o czym marzyłam. Jednakże najbardziej zaintrygował mnie sam Tristan, który stanowił dla mnie największą zagadkę. Przedstawiony jako największy potwór, łaknący rozlewu krwi przeciwnik Circus Lumos, ukazał zupełnie inną twarz, tylko czy... to nie była sztuczka?
MOŻE... JAKAŚ ZRZUTKA NA NOWY GPS DLA AUTORKI?
Mogę narzekać na niezbyt porywającą fabułę... mogę jęczeć z powodu źle wykreowanych bohaterów... mogę przeklinać na oklepane jak pośladki nieuka po wywiadówce schematy... jednak jestem w stanie znaleźć coś, co spowodowało, że nie wyrzuciłam tej książki przez okno. Oprócz lekkiego pióra i widocznego gołym okiem potencjału na stworzenie czegoś bardziej dopracowanego, doceniam to, że pani Aleksandra Polak nie poszła w ślady swoich koleżanek po fachu i akcja „Króla Kier” toczy się właśnie u nas, w Polsce. Naniosła na strony magię Gdańska, które od lat przyciąga tłumy turystów nie tylko swoją majestatycznością, ale również historią. Może nie ukazała go z tak wielu stron, jak bym chciała, aczkolwiek liczy się samo to, że dała mu szansę. Jednakże zastanawia mnie, skąd pomysł na to, aby uczennice liceum bezpardonowo chodziły po szkole w butach na obcasach. Co jak co, ale nawet w szkole średniej obowiązuje zmiana obuwia... Także zastanawia mnie fakt, czemu nikt nie zainteresował się, że dość okazały dom, który dotąd stał pusty, nagle został zamieszkany. Na pewno ktoś wiedział o jego istnieniu, bo jakby nie patrzeć w naszym kraju bardzo dobrze ma się coś takiego, jak eksploracja miejska (czyli słynny Urbex), gdzie celem bywają właśnie takie miejsca!
Podsumowując, tę młodzieżówkę mogę bezceremonialnie zatytułować „Książkową Femme Fatale”. Dlaczego? Otóż wabi ona swym pięknem ofiary, znaczy się czytelników, omamia je obietnicą udanej lektury, lecz przynosi im jedynie zgubę. Mówiąc szczerze, myślałam, iż oszukam przeznaczenie i będę mogła tym wszystkim ludziom powiedzieć, jak bardzo się mylili. Niestety „Król Kier” to kolejna książka, która mnie zawiodła. Miała być magia, wyszło krętactwo, dlatego też, czym prędzej chcę o niej po prostu zapomnieć...