Śledząc poczynania autora książki, Pana Mateusza Rogalskiego natrafić możemy na instagramowy profil „Mateusz Rogalski – pisarz”. Zaskakująco odważnie.
Może od początku. Mam nieodparte wrażenie (być może mylne, ale cóż, są to odczucia subiektywne), że autor w myśl „ależ ja bym chciał książkę napisać” popełnił niniejsze dzieło. Przeczytałem mnogo książek fantastyki, prawie wszystkie z Fabryki Słów, owszem cudownie zobaczyć swoje nazwisko jako autor, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Panu Mateuszowi przydałby się tak z roczek na ogarnięcie i szlify fabuły, postaci, charakterów, swojego chcenia pisarskiego i ogień! Autor za bardzo chciał, za bardzo się nakręcił i wyszedł taki trochę wydruk przedwczesny.
Akcja goni tak, że nie sposób ogarnąć wydarzenie, które miało miejsce przed… bieżącym, tworzona jak w serialu, jak w grze komputerowej, jak podczas sesji RPG. Za dużo na raz rozgrzebanych wątków. Upchane duże ilości przygód, niczym questów w grze. Kilka na raz, dokończone dwa. Fantastyka oprócz pięknych dam, wojowniczych dam, magów, rycerzyków i łotrzyków potrzebuje charakterów, których w tej książce niestety nie ma. Nie ma ich historii, mentalności, osobowości, szczegółów krain, nic. Co chwilę się dowiadujemy, że członkowie mają wiedzę i coś się dzieje „dzięki mojej wiedzy”, albo „dzięki mojemu doświadczeniu”. No na litość bogów! Zapamiętałem, że co chwilę muszą odpoczywać, co 10 stron „udajmy się na zasłużony odpoczynek” i więcej tego odpoczywania jak walki. Oprócz tego balie z ciepłą wodą co chwilę ktoś gdzieś wnosi, żeby nasz bohater się umył czy tam zasnął w tej balii z antałkiem/kielichem wina. W koło Wojtek Macieju.
Sympatyczny główny bohater też nie może się zdecydować czy być chaotyczny dobry, czy neutralny zły i tak dalej jak to tam w RPGach jest z tym podziałem dusz. I trochę to nudzi, taka nijakość głównego bohatera, który przybył z daleka, zza wielkiej wody i trochę ma tajemnicę, a trochę nie ma.
Mimo mojego uwielbienia dla fantastyki jakoś mnie męczy nieudolna narracja autorska. Czytanie tej książki powodowało wręcz fizyczny ból. Albo opowiadamy o sesji gry RPG, albo piszemy powieść, która musi mieć język dopasowany (a nie współczesne udawanki rycerskich uprzejmości) a tutaj? Esy floresy fantasmagorie. Tony błędów stylistycznych, składniowych, „statków wyładowanych drewnem trawionym przez ogień” albo perełeczka „nasze nagie ciała poczęły się żarzyć”. No matko i córko ciała się żarzą, to chyba trzeba straż zamkową wołać, z toporami, z bosakami, słowem z całym inwentarzem używanym przy pożarze! Ja rozumiem, że jest dużo do powiedzenia, ale jest coś takiego jak warsztat pisarski, literacki itp. Nie wystarczą zachęty współgraczy RPG czy poklepywania znajomych. Książkę po wydaniu ma przeczytać więcej osób niż 15.
Żeby była jasność, książka mi się (tak wiem, teraz będzie dobre) nawet podobała. Tak, pomimo tych braków warsztatowych opisanych wyżej, historia jest wymyślona bardzo dobrze, choć autor wymyślając kolejne wątki jakby potem o nich zapomina. Bo lubię fantastykę, nowe królestwa, ziemie i przygody mniej lub bardziej mitycznych czy nieudolnych bohaterów. I cała historia gdyby nie ta tragiczna narracja i kalanie języka byłaby dużo lepsza. Z każdej strony, z każdego zdania bije pasja autora do gier RPG, do świata fantastyki, do tego wszystkiego co dało podwaliny tej powieści. Czytałem, chcąc poczuć ducha gry, ducha przygody, którą przeszli bohaterowie, czy gracze którym Autor dał życie na kartach powieści. Wziąłem tą książkę do recenzji, z nadzieją ponownego rozpalenia w sobie fascynacji fantastyką jak na studiach, za czasów dobrego jeszcze Piekary, Ziemiańskiego czy Żambocha. Niestety zawiodłem się.
Póki co, przed edycjami, podszkoleniem się autora i być może ponownym, mocno poprawionym wydaniem - powieść ewidentnie przeznaczona dla zagorzałych fanów fantastyki ze skrętem do sesji gier RPG. Ode mnie solidne 4/10.
Książkę otrzymałem z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
30.01.2020 r.