Nie tak dawno książka A.E. Murphy pojawiała się wszędzie. Nie dziwię się - już sama okładka sprawiła, że zapragnęłam ją mieć na swojej półce i w zbiorach w ogóle. Naprawdę - połączenie dwóch kontrastujących ze sobą kolorów i ten rozdymiony motyw to coś, co w stu procentach mnie kupiło. Do tego ładny, bardzo estetyczny napis i tym oto sposobem czuję, że nie potrzebuję niczego więcej. Niestety - fabuła psuje wszystko.
,,Jego asystentka'' to, jak sama nazwa wskazuje, romans, który będzie rozgrywał się w biurze lub innym miejscu, a główna oś fabularna skupi się na relacji między szefem a podwładną. Nie mam nic przeciwko temu, chociaż romans biurowy to chyba nic odkrywczego i w ostatnim czasie powstaje naprawdę sporo tego typu książek.
Rose pracuje w biurze Ezry - jest jego asystentką, prawą ręką, a na dodatek coraz częściej opiekunką dla córki mężczyzny. Jego żona nie wyraża tak ogromnego zainteresowania dzieckiem, jednak bardzo szybko zwraca uwagę na zażyłość, jaka łączy ukochanego z jego podwładną. I nie jest tym zachwycona. W życiu Rose pojawia się jednak ktoś jeszcze, co w połączeniu z maniakalnym liczeniem i demonami przeszłości sprawia, że codzienność młodziutkiej dziewczyny jest coraz bardziej skomplikowana.
Książkę czytało się nawet dobrze, ale nie było to nic szałowego. Do mniej więcej połowy poleciałam - kolokwialnie rzecz ujmując - ciurkiem, jednak później odczułam naprawdę spore zmęczenie i postanowiłam zrobić sobie kilkudniową przerwę. Język autorki jest prosty, bardzo przejrzysty i całkiem przyjemny w odbiorze, ale momentami wręcz banalny i chyba właśnie to dręczyło mnie najmocniej. Wykreowana przez nią historia to prawdopodobnie najgorsze, co może przydarzyć się każdej z kobiet - romans z żonatym mężczyzną; z mężczyzną, który na dodatek ma dziecko. Do tego dochodzi związek z kolegą z pracy oraz choroba i przeszłość, które nie pozwalają o sobie zapomnieć. Cała ta mieszanka sprawia, że powinniśmy czuć względem Rose współczucie, jednak ja dużo częściej byłam... zażenowana. Mam wrażenie, że autorce bardzo zależało na utrzymaniu wszystkiego w lekkim, zabawnym tonie. Niestety - problemy, z jakimi boryka się główna bohaterka, to nic, z czego chciałabym się pośmiać. Raczej trudno było mi się z nią zidentyfikować, a co za tym szło - nie czułam do niej wielkiej sympatii. Podobne odczucia miałam zresztą względem pana C. Opisany jako nieprzyzwoicie seksowny i bogaty sprawiał wrażenie faceta, który jest definiowany jedynie przez to - wygląd i portfel. Pozostali bohaterowie byli względnie w porządku - spełniali swoją rolę, ale jednocześnie nie wychodzili przed szereg.
Jak już wspomniałam wyżej - wszystko kręci się wokół zdrady, jej powodów i konsekwencji. Nie zaangażowałam się w tę historię na tyle, by czuć coś więcej - złość, oburzenie czy nawet współczucie dla kogokolwiek. W powieści nie ma usprawiedliwienia dla zachowania Ezry. Jest zdrada, jest kochanka, jest rozpad rodziny, a na sam koniec oburzenie związane ze sposobem, jakim jego żona próbowała ratować małżeństwo. Szczerze mówiąc wielokrotnie miałam wrażenie, że czytam historię kolesia cierpiącego na kryzys wieku średniego, który chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko. Teoretycznie się zakochał, w praktyce brakowało mu dzikości podczas zbliżeń z żoną. Takową zapewniała młodziutka, zakochana w nim kochanka, która z czasem zaczęła rościć sobie coraz więcej praw. I chociaż w jej otoczeniu pojawiali się mężczyźni, których wybranie nie sprowokowałoby zniszczenia cudzej rodziny, to jednak Rose i tak postępuje w zgodzie ze swoim sumieniem - lub jego brakiem. Nie byłam zaskoczona zakończeniem ani sposobem prowadzenia fabuły. Wszystko kończy się ,,dobrze'', ale czy naprawdę satysfakcjonująco dla czytelnika?
Książka była średnia i raczej nie sięgnęłabym po nią po raz kolejny. Teoretycznie czyta się ją szybko, ale w praktyce równie szybko można się nią zmęczyć.