Jego asystentka, to taka książka, gdzie po dwóch przeczytanych stronach wiedziałam, że to będzie dobre, że mi się spodoba :)
I rzeczywiście, nie zawiodłam się! Cała żyłam tą książką, rozchyliłam strony i wlazłam tam do środka.
Ta książka jest jak taki mały szczeniaczek, słodki, uroczy, ale czasem nasika Ci do butów, tylko, że nawet wtedy nie jesteś w stanie zbyt długo się gniewać, bo te oczy, tyle słodkości, sprawia, że znów się rozczulasz!
I ja tak właśnie miałam, moje serce się wyrywało, rozczulałam się i śmiałam, a później czułam ich pragnienie, ból i żal i było mi tak smutno z ich powodu, atakowało mnie to wszystko, wypełniało, rozpadałam się razem z nimi...
A później tyle razy powtarzałam pełne niedowierzania "że co kurwa?" przepraszam za przekleństwo, ale cenzura nie zmieni tego, że tak było.
Ile tu się działo! Pełen wachlarz emocji! Uwielbiałam bohaterów i ich nie lubiłam, gadałam do nich, jakby mogli mnie posłuchać.
A bohaterowie są naprawdę świetni! Rose z pamięcią fotograficzną i zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi i jej przyjaciółka Laurie z łagodną postacią zespołu Tourette'a, Ezra/pan Conti, czyli nasz pan szef, który ma żonę, jej możecie nie lubić, bo tak o. Ale mają też świetną córkę, strasznie fajny dzieciak!
I no właśnie, tu była we mnie pewna mała sprzeczność z moimi wartościami i rozdarcie przez to, ale...
Tak, tak, zdecydowanie bierzcie i czytajcie, spędzicie z tą książką przyjemny, pełen emocji czas! Ja polecam!
...