W podbydgoskiej miejscowości zostają znalezione zwłoki mężczyzny z wystającym z ust wężem i wypalonymi symbolami na rękach. Komisarz Bondys wraz z Beatą i Radkiem starają się dojść do prawdy. Żona ofiary była podopieczną fundacji, założonej przez Edytę Barańską. Kobieta przedstawia się jako Serpenta, a 33 podopieczne to jej nimfy o mitycznych imionach. Horoskopy, numerologia, znaki ze świata przyrody to domena Serpenty. Raczy policjantów opowiadaniami o zodiakach, magicznych liczbach czy mitach.
"Może Barańska faktycznie wierzyła w ten swój śmietnik multimitologiczny, a ofiary miały być złożone, aby uczcić Rosz Chodesz, Wężownika czy cokolwiek innego."
Do tej powieści mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony dostarczyła rewelacyjną historię kryminalną z zapierającymi dech plot twistami, dopieszczoną stroną psychologiczną postaci z dogłębną analizą ludzkich reakcji. Z drugiej strony całość była przekoloryzowana, przekontrastowana. Reakcje bohaterów były skrajne, od euforii po histerie, płacze i załamania nerwowe. Bohaterowie, a ściślej bohaterki, były skrajnie naiwne i głupie. Prym wiodła Beatka, ale w wyścigu o miejsce na podium głupoty pędziły właścicielka fundacji wróżka Serpenta, czyli burdel-mama i jej 33 nimfy, czyli prostytutki. Żadna kobieca postać, może prócz Estery, starszej sąsiadki Bondysa, nie grzeszyła inteligencją. Estera również nie zachwycała wybitnym intelektem, ale przynajmniej nie irytowała głupotą. Za to Beatka wzniosła się na szczyty egoizmu i naiwności. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio jakaś postać tak mnie wku***ała. Po słowach Beatki "Jestem idiotką!" oraz "Boże, jak mogłam być tak naiwna i głupia!" stwierdziłam, że zostało w niej odrobinę samokrytycyzmu. Najbardziej irytujące były jej porażki i podboje miłosne. Lecz po jej wnioskach wobec Radka: "Zakochał się w niej, a ona złamała mu serce, bawiła się nim, dała mu nadzieję na coś więcej, a później okrutnie odtrąciła. Nie chciała widzieć, że go krzywdzi. Nie obchodziło jej ani to co myśli, ani co czuje. Była cholerną egoistką!" doszłam do konkluzji, że autorka stworzyła genialną postać. Beatka miała wzbudzać mordercze instynkty w czytelniku i to robiła.
Postać Bondysa wykazywała najwięcej trzeźwości umysłu, choć również została przejaskrawiona. Jego opór wobec kobiet, pragmatyzm był niewiarygodny. Autorka postawiła tezę, że prawdziwa miłość i nienawiść "To jedno i to samo uczucie, ujawniające swoją wspaniałą albo potworną stronę w zależności od sytuacji.". Jest to pogląd jednej z postaci, ale pisarka poparła tezę zachowaniem bohaterów, co również, w moim odczuciu, wyszło karykaturalnie.
Początkowo tę książkę czytałam równolegle z ósmą częścią serii o komisarzu Kruku. Na tle lotnego, zabawnego sarkazmu Piotra Górskiego żarty, metafory, porównania, powiedzonka w tej powieści wypadły topornie, były jakieś takie grubiańskie.
Do poprzednich części miałam zarzuty do zbyt rozciągniętych, nieistotnych i męczących opisów. Na plus działa, że autorka je ograniczyła ilościowo i objętościowo. W powieści znalazła się jedynie kłótnia w spożywczaku, aptece i wywody o botanice.
Nie tylko opisy nie miały znaczenia czy związku ani z historią, ani z wątkiem obyczajowym powieści. Wprowadzona postać Elżbiety Piotrowskiej nie miała racji bytu. Autorka chciała chyba zwrócić uwagę na wyalienowanie bezdomnych, którzy są niewidoczni dla społeczeństwa, ale problem nijak się miał do fabuły. Miałam wrażenie, że wątek został wstawiony gdziekolwiek na strony powieści.
Ciekawym akcentem było zamieszczenie opisów wyglądu okładek albumów Vader - "De Profundis" i Megadeth "Countdown to Extinction". Grafiki pasowały tematyką do aury powieści.
Mimo tych wszystkich zarzutów do niedorzeczności postępowania bohaterek powieść podobała mi się najbardziej z całej serii. Wszyscy bohaterowie rozliczyli się z przeszłością i było to satysfakcjonuje dla mnie, jako czytelnika. Autorka poczyniła progres literacki, a historia została dopracowana.