Mitologia jakucka nie jest tematyką rozpowszechnioną w literaturze, a już szczególnie w fantastyce. I właściwie dobrze się stało, że tak się sprawy mają, gdyż jest to swoisty powiew świeżości, teren prawie dziewiczy, na którym nie towarzyszy czytelnikowi natrętne wrażenie wyeksploatowania tematu, jak to często w powieściach o podłożu mitologicznym bywa.
A świat jakuckich wierzeń jest prawdziwie fascynujący! Co prawda pani Maja nie trzyma się kurczowo wyłącznie Jakutów, czerpie garściami także z mitów i podań innych ludów syberyjskich, co jednak czyni mistyczną otoczkę powieści jeszcze bogatszą i ciekawszą. Szamanizm, magia ziemi i tajgi, duchowe przemiany i podróże, bliskość bóstw natury - początek książki porwał mnie bez reszty. Niestety wraz z rozwojem akcji metafizyczna atmosfera nieco się rozrzedza, ustępując elementom charakterystycznym dla epic fantasy – motyw podróży poprzez światy znajdujące ponad ziemskim i poniżej niego (po dziewięć w każdą stronę), tworzenie się drużyny, towarzyszącej głównemu bohaterowi w jego misji na dobre i złe, liczne przygody, walki i oczywiście ratowanie świata przed zagładą. Realia legend jakuckich towarzyszą nam nadal, pod postacią napotykanych stworzeń, duchów i bóstw, jednak zajmują tu miejsce w podobnych powieściach należne na przykład elfom czy innym ‘standardowym’ nie-ludziom, bez spodziewanej mistyki.
Wśród bohaterów, jak nietrudno się domyślić, panuje gatunkowo-zawodowa różnorodność. Mamy początkującego szamana, grającego w powieści pierwsze skrzypce, gadającego konika, będącego w rzeczywistości zaczarowanym bębnem (czy też odwrotnie), osławionego herosa-pieśniarza, ożywionego, pociesznego truposza i ogniste półbóstwo płci żeńskiej, o co najmniej wybuchowym usposobieniu. Wesoła gromadka. Nie mogę jednak odżałować, iż wspomnianemu herosowi dość szybko w dużym stopniu odebrano jego mroczne, tajemniczo nieprzystępne i cyniczne usposobienie, które zostało zaprezentowane czytelnikowi w pierwszej scenie z jego udziałem (herosa, nie czytelnika oczywiście), a następnie nieprzyzwoicie ugładzone. Szkoda ogromna, zapowiadał się na wielce intrygującą personę.
Są i wrogowie, od których trzeba wyzwolić świat. Tytułowa Ruda Sfora – pozbawione tożsamości i woli makabryczne organiczno-mechaniczne twory – pojawiła się znikąd i pozornie bez celu, acz wytrwale niszczy Dolne, a następnie także Górne Światy. Ona właśnie stanowi symboliczne drugie dno opowieści.
Książka nie jest jedynie luźną opowiastką osadzoną w istniejących jedynie w głowie autorki realiach, ma charakter metaforyczny. W dodatku konkluzje zaserwowane na zakończenie mają wielce smutny wydźwięk, szczególnie przez wzgląd na ich trafność i prawdziwość.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ta pozycja w literackim dorobku pani Mai przeszła bez medialnego rozdźwięku towarzyszącego chociażby ukazywaniu się kolejnych jej dzieł spod znaku angel fantasy. Gdyby nie rozrzedzenie początkowej mistycznej atmosfery, ta książka z pewnością dołączyłaby do grona moich ulubionych pozycji, jeśli chodzi o rodzimą fantastykę.
[recenzja opublikowana także na
http://kapryfolium.pl/]