Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym nie przeczytała tej książki. Wciąż pamiętam moment, w którym szukając jakiegoś ciekawego opowiadania natrafiłam na adres "36-horror-td". Historia, która była tam zamieszczona zachwyciła mnie już na samym początku i nigdy nie mogłam wytrzymać aż autor doda kolejny rozdział. A tu nagle... Wydanie książki! No i jak sobie odmówić, skoro nawet nie zna się zakończenia?
Sam autor można powiedzieć jest ewenementem (w dobrym tego słowa znaczeniu), bo rzadko zdarza się, żeby ktoś w tak młodym wieku napisał powieść. Ale to się tylko chwali! W końcu nikt nie powiedział, że swoich marzeń nie można spełniać jeszcze przed wejściem w dorosłość.
"Gdy ciernie zła i bólu oplotą Twe serce, przygotuj się na koszmar... Na żywej polanie..."
Kończy się trzytygodniowy obóz we Włoszech. Grupa młodzieży wraca autokarem do swoich rodzinnych domów w Anglii, jednak na włoskiej granicy niespodziewanie zastaje ich korek. Autokar zawraca i skręca w nieznaną drogę, brnąc przez burzę, kiedy w drzewo uderza piorun. W jego blasku pojazd stacza się w przepaść. Z rozbitego wraku wydostają się tylko osoby, którym wcześniej ukazała się tajemnicza liczba 36.
Zmęczeni i okaleczeni decydują się ruszyć w stronę miasta, jednak zastaje ich noc. Znajdują polanę i stojący na niej dom. W nim postanawiają przeczekać. Jednak wraz z rankiem zaczyna się prawdziwy koszmar.
Co trzeba zaznaczyć od razu, książka nie nadaje się dla osób o słabych nerwach. Dla tych, cierpiących na arachnofobię też raczej nie. Polecam ją za to czytać nocą, w ciszy i samotności. Oczywiście, jeśli ktoś lubi się bać przy horrorach.
Sam pomysł na fabułę jest świetny, pomijając może fragmenty, w których rzeczywiście dało się aż nazbyt wyczuć zamiłowanie autora do Ruin Scotta Smitha. Z wykonaniem jest trochę gorzej, ale sądzę, że z czasem nastąpi poprawa, bo nad stylem trzeba jedynie troszeczkę popracować.
Cała książka składa się z powoli dojrzewającego początku, wciągającego rozwinięcia i zaskakującego zakończenia. Powieść nie pozwala się od siebie oderwać, a czyta się szybko, choć trzeba stopniować wrażenia.
Brakuje mi jedynie jednej rzeczy. Czuję niedosyt, bo mimo, że przeczytałam również alternatywne zakończenia, znajdujące się na blogu, nie wiem nic o dalszych losach rodzin zaginionych, które to przecież są czymś więcej niż tylko drugim planem.
Jeszcze jednym minusem, aczkolwiek takim, który można wybaczyć, są błędy, pojawiające się w tekście. Nie ma ich dużo, za to niektóre są wprost przezabawne i psują cały klimat.
36 polecam fanom survivalowych horrorów, mocnej grozy i pewnej nuty makabrycznych obrazów, bo przed takimi nie da się ustrzec, czytając powieść Tomasza Drogokupca. Od siebie dodam jeszcze, że niesawicie zagnieżdża się ona w pamięci, bo do tej pory wszędzie widzę trzydziestki szóstki, a jadąc i wracając z Włoch, nie myślałam o niczym innym.
W tej chwili pozostaje mi tylko czekać na kolejny, jeszcze lepszy popis autora.
4/6