„.. co by było, gdyby „Zmowa pierwszych żon”, amerykański hit ekranowy, została napisana w Polsce w drugiej dekadzie XXI wieku.”
W zależności od sytuacji, odpowiedzi są dwie:
1. Jeśli Anna Matusiak tworząc „Zemstę byłych żon” wzorowała się tylko na filmie - tego koszmarnego wyskrobka spod rantu szamba kinematografii - nie ma powodu do narzekań. Bez większego wstydu mogą stać obok siebie na półce.
To taka sama, banalna, strywializowana do maksimum, wystrojona w fałszywe piórka ramota bez polotu, udająca coś, czym nie jest.
2. Jeśli jednakowoż Anna Matusiak „Zemstę byłych żon” kształtowała na wzór „Zmowy pierwszych żon” - książce Olivii Goldsmith - wówczas, efekt tego pisarskiego parcia to synonimiczny, straszliwy humbug. Obraza dla oczu i zniewaga dla samej Goldsmith.
Uprzedzając: Tak, wyrażam się z doświadczeń własnych.
„Zmowę pierwszych żon” czytałam po wielokroć i do dziś zajmuje eksponowane miejsce wśród książek szczególnie lubianych.
Widziałam też film. „Poruta” to komplement.
Koniec dygresji.
Według narracji Anny Matusiak obraz rodzimych finansowych elit kształtuje się jakoś tak:
Bogaczew. Zamknięta, luksusowa enklawa dla obrzydliwie bogatych.
Jedynym uznawanym wyznacznikiem statusu jest ilość zer na etykiecie. Obojętnie: rolki papieru czy pęczka pietruszki.
W tym miejscu nawet służba nosi ciuchy od Balenciagi metką na wierzchu. Kobiety przerabiają się na plastikowe lalki, tudzież własne zdjęcia rentgenowskie.
Mężczyźni prowadzą swoje biznesy i robią pieniądze. Sąsiedzi licytują i punktują się wzajemnie w eksponowaniu własnej zamożności.
Materializm, konsumpcjonizm oraz instrumentalne traktowanie wszystkich przez wszystkich wyłażą z każdego zakamarka i kopią w twarz.
Cała książka Matusiak, to apoteoza i pean ku czci pieniądza.
Odruchy społeczne? Jakieś uczucia wyższe? Nie w tym miejscu, złotko.
Aneta i Sylwia wyszły za mąż z miłości do pieniędzy.
Laura, co prawda poślubiła Toma pod wpływem uczucia, lecz było to zakochanie czysto jednostronne, które dosłownie i w przenośni mąż wybił jej z głowy trenując własną tężyznę fizyczną.
Do tego swoistego getta wprowadzają się Nowi: Grzegorz, który nie odczuwa parcia, by nazywać się Gregiem i jego żona, Marika - jedyna niepokorna, współczująca, sprawiedliwa.
To za jej przyczyną merkantylne lalunie zaczynają patrzeć dalej niż na koniec własnego nosa.
Ale nawet wówczas, ich przewodnim motywem jest wyciągnięcie z kont niechcianych już mężów jak najwięcej monet i wyślizganie ich ze swojego życia nim oni zrobią to pierwsi..
Matusiak dokłada starań, by złagodzić ten jakże egocentryczny obraz przez dramatyczny handicap.
Szlachetne idee jakie przyświecają poczynaniom aktualnych, a wkrótce byłych żon, mają w oczach czytelnika ocieplić ich wizerunek.
Zmienić obraz zimnych, materialistycznych, wyrachowanych egoistek na - w gruncie rzeczy - nieszczęśliwe, inteligentne, wrażliwe, sympatyczne kobiety, którymi są w istocie.
O ile uwolnienie Laury spod wpływu kłamcy i przemocowca ma sens i zyskuje moją aprobatę, o tyle szantaż, wydarcie majątku, inicjowanie perfidnej prowokacji - budzi mój podskórny sprzeciw.
Oprócz plebejskiej, banalnie rozpisanej fabuły oraz antypatycznych bohaterek Matusiak w „Zemście byłych żon” dedykuje swoim czytelnikom także rozdwojenie jaźni, prowadząc narrację wymiennie, to w pierwszej, to znów w trzeciej osobie.
Może w zamyśle miało być oryginalnie. Dla mnie, takie rozwarstwienie w sposobie opowiadania było irytujące.
Zachodzę w głowę, prawem jakiego kaduka Matusiak powołuje się na powinowactwo swojej „Zemsty byłych żon" z książką Goldsmith.
Jedna do drugiej ma się tak, jak pięść do nosa. Polipropylen powlekany do jedwabiu, szklane paciorki do La Peregriny.
Krótko mówiąc: Jak postawienie bazgrołów kilkulatka przy obrazach Vermeera i nazwanie ich arcydziełem.
Przyznaję bez bicia: Nie czekałam na książkę Matusiak jak na wydarzenie literackie ani dla jej walorów pisarskich.
Bardziej martwiło mnie, jak bardzo da mi powód, by zamieść nią rynsztok.
Okazuje się, że w tym względzie można pozwolić sobie na całkowitą dowolność. Owocom pióra Anny Matusiak moje ciąganie przez bagna i wądoły w niczym zaszkodzić nie może.
To nie słaba kalka czy nędzna kopia a oszukaństwo; literacka kradzież, żerująca na reputacji skądinąd doskonałej książki, z którą Matusiak tak arogancko sobie poczyna.
W tym miejscu apel szczery i zgłębi serca:
Czytelniku, nim sięgniesz po film, a tym bardziej książę Anny Matusiak - przeczytaj wpierw pierwopis.
Zapewniam, że „Zmowa pierwszych żon” nie zasługuje na żadne z powyższych upokorzeń.