Do napisania tej recenzji zbierałam się prawie tak długo, jak do przeczytania powieści. Leżała sobie przez cały czas obok łóżka, na szczycie stosiku. Książki z niższych poziomów regularnie znikały, pojawiały się nowe, ale upychałam je pod spodem. „Ucho igielne” wciąż przypominało o sobie i upominało się swój czas.
Myśliwskiego nie wolno czytać w pośpiechu, na dziesięć minut przed zaśnięciem albo w przerwie między jednym kryminałem a drugim. Myśliwskiemu należy okazać przynajmniej tyle atencji, ile sam Mistrz okazuje swoim czytelnikom. Jeżeli jedną stronę tekstu cyzeluje się przez cały dzień, to trudno o większy dowód szacunku dla odbiorcy. Trzeba więc odpłacić się autorowi tym samym, czytać tak, aby dotarł każdy sens, aby móc zachwycić się każdym zdaniem.
Kłopot z Myśliwskim mogą mieć czytelnicy, którzy z racji młodego wieku nie będą w stanie dostrzec niuansów, tak oczywistych dla ludzi w wieku dojrzałym. Żeby docenić wszystkie treści, trzeba być już po tej drugiej stronie świadomości, którą najlepiej opisuje sformułowanie „już bliżej, niż dalej”.
Myśliwski sięga pamięcią głęboko wstecz, opisuje sytuacje, które zasłyszał lub zna z autopsji i dlatego jest do bólu wiarygodny. Mamy pewność, że ocieramy się o prawdę, a nie tylko o literacką kreację, chociaż pisarz mruga do nas okiem: „(…) prawdy nie powinno się podawać na tacy. Trzeba ją zawsze doprawić. Żeby tak rzec, trochę soli, trochę pieprzu. Prawda musi smakować. Z prawdą, jak ze złotem, ile musi przejść zabiegów, nim stanie się biżuterią.”
Z tej rady rzadko korzystają młodzi autorzy, umieszczający akcję swych książek w czasach, o których tylko słyszeli lub przeczytali w internecie. Wydaje im się, że kreacja może zastąpić prawdę. Myśliwski ma nad nimi jeszcze tę przewagę, że zdaje sobie sprawę z ulotności pamięci. W „Uchu igielnym” ten motyw, o wiele bardziej niż w poprzednich powieściach, wysuwa się na pierwszy plan.
„(…) człowiek nie jest w stanie sprostać swojej pamięci, a tym bardziej jej zmusić, aby pamiętała to, co by chciał. Pamięć zresztą służy w równym stopniu zapominaniu. I na szczęście. Gdyby musiało się pamiętać wszystko, cokolwiek się przeżyło, pamięć by rozsadziła człowieka. (…) gdybyśmy nie umieli zapominać, całe nasze życie płynęłoby w nas jak jakaś niewyobrażalna rzeka, która nie ma brzegów i płynie we wszystkich kierunkach.”
U Myśliwskiego nie znajdziecie wartkiej akcji i fabuły z jedną, wyraźną osią dramaturgiczną. Każda z powieści (zwłaszcza te ostatnie) to szereg anegdot powiązanych ze sobą osobą głównego bohatera. Każda z tych historii niesie jednak ogromny ładunek emocjonalny. Aż trzeba czasem na chwilę przerwać lekturę, aby dojść do siebie. Kiedy czytam jak matka bohatera szyje biało-czerwoną chorągiew z prześcieradła i wsypy, aby uczcić koniec wojny, po policzkach kapią mi łzy. Opisy powojennego biedowania, gdy trzech uczniów musiało korzystać z jednego łóżka przedstawione są z takim taktem i poczuciem humoru, że zaśmiewam się bez poczucia winy, że przecież powinnam raczej współczuć chłopakom.
Czytajcie Myśliwskiego, jeśli jesteście gotowi, by zmierzyć się z tematem odchodzenia. Żeby nie zanudzać w stylu „co autor chciał powiedzieć” po prostu oddaję mu głos:
„(…) może tak się umiera. Po prostu nie przyjdzie się, nie odpisze na list, nie podniesie się słuchawki telefonu.”
„Całe życie trzeba najpierw przeżyć, żeby móc się na nie powoływać.”
„Naprawdę żal mi pana, gdy pomyślę, że ta pańska młodość przeoblecze się kiedyś w moją starość”.
„Poza młodością cała reszta jest przymuszaniem się do życia, w najlepszym razie przyzwyczajeniem. Gdyby nie młodość, czym byśmy tę resztę karmili? Położyć tę całą resztę, choćby najdłuższą , na jednej szalce, a na drugiej nie tak wiele lat naszej młodości, młodość by z pewnością przeważyła. W najgorszym razie szalki by się zrównały. Być może to cały sens istnienia, przynajmniej według mnie.”
„(…) coś, co nie jest nazwane, nie istnieje. Nazwanie jest poznaniem. Potrzebujemy słów, jeśli chcemy wiedzieć. Prócz słów, jakie mamy inne możliwości, żeby wejrzeć w siebie, zrozumieć innych, wyobrazić sobie świat? Weźmy nadzieję, czym jest jeśli nie słowami? A sumienie, czy nie udręką zadawaną przez słowa? A nasze myśli bez słów, czy w ogóle są możliwe? A nasze uczucia pozbawione słów? Nasze sny bezsłowne?”
„Może samotność sami sobie zadajemy jako niezgodę na świat, w którym przyszło nam żyć? Może jej źródło kryje się w naszej bezbronności wobec tego świata? A może i wobec naszego losu, na który nie mamy wpływu?”
„Z czyjegoś życia też mogą płynąć dla nas pożytki. Kto wie, czy nie większe niż z naszego własnego. Nasze własne rozłazi nam się, gdy próbujemy je zebrać. Chyba że znajdziemy sobie jakiś stały punkt, z którego będziemy mogli patrzeć, jak się wokół nas obraca, niczym wokół osi, jak płynie, jak wyprzedza nas, jak cofa się przed nami, jak nas zwodzi, przyspiesza, zwalnia razem z kulą ziemską.”
„Spyta ktoś, a o cóż można targować się ze śmiercią? A chociażby o to, aby nam darowała przynajmniej tę najkrótszą chwilę, jaką można odczuć w sobie, abyśmy doznali samowiedzy, że umarliśmy. Dlaczego to inni mają za człowieka wiedzieć, że umarł? Nikt nie żył za niego, sam za siebie żył, a jego życie, to i jego śmierć. Dlaczego nie mógłby się jeszcze zdobyć choćby na westchnienie:
- Dobrze, że żyłem.”
Jeżeli jakimś cudem nie odkryliście jeszcze Myśliwskiego, radzę zacząć od „Widnokręgu”. Od razu zorientujecie się, czy to wasze klimaty, czy nie.
Czytajcie Myśliwskiego, gdy przyjdzie na was czas.