Tematyka bardzo ciekawa, a opracowanie wątków? Zgrzyt. Jest najzwyklej niedopracowane. Wyczuwałam, że pomiędzy niektórymi rozdziałami brakuje treści. Pojawia się również pewne nieuporządkowanie stworzone przez przeskakiwanie z wydarzeniami w czasie.
W fabule wychodzimy od chwili obecnie się dziejącej, gdzie tatuś wraz z czterolatką próbuje pozbierać się po stracie. Dostajemy ograniczoną dawkę informacji na temat ich życia i zostaje nam przedstawiony pochopny krok dorosłego, który stawia na szali być może życie swoje i dziecka, żeby tylko jakoś zarobić na utrzymanie. Naiwne podejście do tematu dwudziestoparolatka jakoś mogę uznać za prawdopodobne, ale to co dzieje się dalej świadczyć może już o jego głupocie. Nieco drażniące jest pokazywanie bohaterów w trudnej sytuacji, a potem torowanie im drogi po najniższej linii oporu do lukrowego wyjaśnienia sprawy. Wszyscy nagle zdają sobie sprawę ze swoich błędów, jakby zostali przełączenie z jednego trybu na inny, przez co pojawia się w ich zachowaniu sztuczność.
Natomiast konstrukcja fabuły nie pozwala głębiej wczytać się w treść. Przerzucanie czytelnika od bohatera do bohatera, który jednocześnie staje się w przypisanym mu rozdziale narratorem, do tego mieszanie czasu teraźniejszego, z przeskokami w niedaleką przeszłość by lepiej przyjrzeć się motywom ich działania i ponowny szybki zwrot do chwili obecnej, żeby sprawdzić, co który z bohaterów robi. Nie dość, że meczy, to nie wyczerpuje tematu, a przede wszystkim odbiera dramatyzm wydarzeniom.
Nie zostałam przez Chamberlain przekonana do którejkolwiek z postaci. Zarówno Travis, Robin, jak Erin, to osoby, które doświadczyły głębokich traum, a ich bliscy niekoniecznie umniejszyli ich cierpieniu, zatem niemożliwe jest, by ot tak sobie ze wszystkim poradzili sami. Najbliżej "ozdrowienia" może być Erin, mająca wsparcie terapeutki oraz poczucie przynależności do grupy rodziców, którzy też stracili swoje dzieci. Natomiast najwięcej ran nosi w sobie młodziutka Robin. Jej przeżycia, nagromadzenie bolesnych wydarzeń, nie znajdują w fabule rozwiązania. Nie przepracowuje swoich lęków, nie zastanawia się specjalnie nad własnymi potrzebami, aż nagle pokazuje się nam w innym świetle i jest już silną osobą, która wcześniej wypierała ze świadomości, ze jest matką, teraz dostąpiła oświecenia.
Autorka niepotrzebnie umieszcza w jednej książce kilku bohaterów z przeżyciami, które mógłby by posłużyć za kanwę do co najmniej dwóch, trzech fabuł. Ostatecznie i tak nie omawia wszystkich elementów swojej układanki, a zaledwie ociera się o pewne problemy, a inne, jeśli nie po drodze, to definitywnie zasypuje na finiszu. po prostu podsuwa pewne rozwiązania, a potem ogłupia nas zbudowanym przez siebie rozwiązaniem, które nie zamyka wszystkich kwestii. Albo niech będzie: zamyka, ale w sposób sztuczny i od samego początku przewidywalny. W ostatnim rozdziale to Travis dokonuje podsumowania. Wygląda to tak, jakby przez kolejny rok w mig dojrzał, wyciągnął wnioski i raczy się z nimi podzielić. Jest to bezpośredni zwrot do czytelnika, który ma teraz na celu jednoznaczne przedstawienie bohatera, jako godnego zaufania, przykładnego obywatela, jeszcze lepszego ojca. I dostajemy obraz młodego człowieka, który na wstępie tej historii jest nieogarniętym fleją, nie mogącym znaleźć pracy, a na końcu człowiekiem z dorywczym zajęciem (wow! jak łatwo udało się je znaleźć), studiującym i tworzącym prawdziwą rodzinę.
A feee pani Chamberlain! przekombinowała pani. Poruszanie się utartymi drogami, sięganie po sytuacje, które kojarzą się jednoznacznie, malowanie bohaterów, po których wiemy czego mamy się spodziewać nie działa dobrze na czytelniczą wyobraźnię.