Jeszcze nigdy nie czytałem czegoś takiego. Dobrze napisał ktoś w recenzji kilkadziesiąt lat temu (przytoczonej we wstępie książki), że tą książkę powinien przeczytać każdy kto czytać umie. Nie z potrzeby makabry, bo od tego masz horrory i thrillery, nie z potrzeby podsycania skrajnych nacjonalizmów, bo te same się napędzają - ale z potrzeby przyjęcia relacji, z potrzeby nauki tego, jak trzeba żyć. Bo po przeczytaniu tej książki postrzeganie świata trochę się zmienia. Postrzeganie ludzkiej rzeczywistości.
Stanisław Grzesiuk nie daje tutaj świadectwa heroizmu, nie pisze patetycznych historii martyrologicznie chłostając duszę czytelnika relacją niewyobrażalnych okrucieństw, jakich doświadczali ludzie w obozach koncentracyjnych. Nie wywołuje przemyśleń o wojnie na zasadzie „nigdy więcej” wojen, obozów etc. To jest niesamowita i bardzo dokładna relacja tego, jak wyglądało obozowe życie więźniów w niemal każdym jego aspekcie. Tego jak sam musiał sobie radzić, jak się organizować, jak przetrwać. Szczerze mówiąc, nie da się napisać „recenzji” czy „opinii” do takich pamiętników, wartości merytorycznej przecież nie ocenię. Ale to jacy byli ludzie, jak sobie pomagali lub nie, jak się traktowali w obliczu ogólnego zezwierzęcenia i wali o codzienny byt. Rezygnacja i zobojętnienie lub szczera pomoc.
To jest bez wątpienia lektura ciężka, choć pisana przez człowieka, który zdawać by się mogło, nic sobie nie robi z tego co się dzieje. Może źle się wyrażam, szukając odpowiedniego określenia, ale… Stasiek w swoich własnych opowieściach bierze rzeczy jakimi są i idzie „do przodu” robiąc wszystko co jest konieczne żeby żyć, jak sam pisze nie przeżyć, a żyć. Bez ocen, bez moralizowania przyjmujesz fakty podane przez autora
i idziesz z nim przez całą książkę, nie dowierzając w to się działo, w to co trzeba było robić żeby żyć. Autor porusza też kwestie wcześniej nie specjalnie poruszane w relacjach obozowych, m.in. homoseksualizm i „gospodarcze” zastosowanie seksualności w relacjach lepiej usytuowanych więźniów z tymi, co mieli gorzej, sprawia to nieodparte wrażenie – że było jak w więzieniach na całym świecie, gdzie ta tematyka jest poruszana jest bardziej bezpośrednio. Bo przecież obozy to nie tylko cierpienie i umieranie. Tam także działo się życie, choć bliższe śmierci. Szokujące, ale jakże prawdziwe i logiczne było rozdzielanie jedzenia, jego organizowanie, dystrybucja czy dzielenie się nim (to, że nie zawsze opłacało się dać kromkę chleba, skoro ktoś zaraz i tak umrze) czy po prostu kombinacje i oszustwa między więźniami obozu, nie było tak kolorowo – każdy każdemu pomagał, wspierał się. Pomogę Ci, ale przepisz mi młyn lub dom jak przeżyjemy. Jak w życiu, na świecie. Więźniowie „arystokracja”, Ci lepiej usytuowani z racji funkcji lub po prostu sprytu oraz „muzułmanie” praktycznie przeznaczeni już tylko do krematorium.
O tej książce można by było pisać jeszcze dużo, ale jak mówię – nie ma sensu zdradzać wam jej treści. Dość powiedzieć, że narracja jest bardzo dobra, pisze do Was nie pisarz, nie redaktor – a zwykły człowiek, więc koszula ciału bliższa – treść trafia niczym relacja (odnoszę się do narracji) Rafała Gan-Ganowicza w jego książce „Kondotierzy”. Tematyka wprawdzie inna, ale podobnie, napisana prosto, bezpośrednio, bez zbędnych upiększeń. Warszawskie cwaniactwo Autora niejednokrotnie wskazywane w książce jako sposób na przeżycie też dużo daje lekturze.
Nie Oświęcim, a Dachau, Mauthausen, Gusen. Bardzo ważna książka. Nie napiszę „polecam” i „super”, ale jestem przekonany, że warto przeczytać.
14.05.2019 r.