Cztery pierwsze części serii "Echo" oceniłam wysoko. Podobało mi się, jak właściciele agencji detektywistycznej usilnie starali się odnaleźć swoich bliskich, a tropy, na które wpadali od pierwszego tomu, doprowadziły do rozwiązania sprawy. Niejasnym pozostały działania tajemniczego Prezesa. Autor mógł zamknąć cykl jednym rozdziałem. Mógł, ale tego nie zrobił. Dzięki tej furtce powstał piąty tom, który w moim odczuciu został napisany na dokładkę. Cztery pierwsze części, prócz wątku poszukiwań bliskich, opisywały inne sprawy, którymi zajmowali się Igi i Sandra. Te były zagmatwane, intrygujące i wciągały w wir historii. Postać Igiego była ciekawie wykreowana. Sandra irytowała swoim momentami infantylnym zachowaniem i odzywkami rodem z piaskownicy. W piątym tomie Igi występuje w minimalnym stopniu, a całość opowiada o śledztwie Sandry i Welmy, która stała się równie irytująca, co Milton.
Przed "Przeklętymi" zostały wydane dwie jednotomowe książki autora - "Polana" oraz "Dom do wynajęcia". "Polana" ze wszystkich powieści autora, które czytałam, podobała mi się najmniej, ale później wyszedł "Dom do wynajęcia", który był jeszcze słabszy. W obu największym problemem była słaba dynamika, a melodramatyczne wywody wywołały zastój akcji. Przeraźliwie się wynudziłam. To już nie był autor piszący tak, że dla książki można było zarwać noc. W "Przeklętych" tempo akcji spadło dramatycznie. Czołgało się po dnie. Owo dno autor osiągnął licznymi i rozległymi opisami ukazującymi niewyobrażalną krzywdę dzieci. Bestialskiego znęcania dokonywała siostra Felicja ze swoją bandą zakonnic prowadzących sierociniec w połowie zeszłego wieku. Kreacja siostry Diabeł była niewiarygodna, motywacja niezrozumiała, a poziom wynaturzenia siostry uderzał w najczulsze struny psychiki czytelnika. Autor zastosował szantaż emocjonalny dla wywołania szoku dla samego szokowania. Obserwuję, że w ostatnim czasie coraz więcej autorów ulega temu trendowi. Marcel Moss jest kolejnym. To trend bestialskich opisów, by zaszokować czytelnika i podnieść jego ocenę o książce. Jednak patrząc na średnie oceny książek, nie tylko mnie ostatnie historie przestają się podobać. Są wyjałowione z treści, a ich miejsce zajmują nieuzasadnione zezwierzęcenie. Jako czytelnik nie przyjmuję tłumaczenia, że postać była zła, bo tak. Może autor powinien spojrzeć na oceny czytelnika, przeanalizować swoje książki i przemyśleć, czy nurt, któremu się poddał, jest dobrą dla niego drogą. Może powinien powrócić do historii, w których był świetny. Nie każdy może być jak Max Czornyj i umieć uchwycić wynaturzenie psychiki przy jednoczesnym zachowaniu pierwiastka człowieczeństwa, zachować równowagę między szokowaniem a walorami estetycznymi. Żeby już nie robić reklamy kolejnym autorom, szanuję tych, którzy spróbowali swoich sił na innym gruncie, a gdy okazał się dla nich grzęzawiskiem, usunęli się na bezpieczny ląd literacki. Czasem lepiej nie brnąć w coś, przez co można się pogrążyć.
Reasumując wyszło jak słaba karykatura Maxa z cukierkowym zakończeniem.