Odkopując stosy wstydu zbudowane z książek kupionych dawno temu, natrafiłem na zafoliowaną jeszcze, nabytą w 2019 r. książkę Andrew Neidermana „Adwokat Diabła”. Książka w pięknym wydaniu wydawnictwa Vesper, okraszona niewielką ilością bardzo klimatycznych ilustracji oraz dołączoną „firmową” wizytówką z rycinami dłoni samego Pana Diabła. I to jest, proszę państwa, właściwe wprowadzenie w klimat.
Sama książka fabularnie jest zbudowana na dość oklepanym pomyśle, opowiada o młodym prawniku wspinającym się po szczeblach kariery, z młodą żoną, z planami na przyszłość tak rodzinnymi jak i zawodowymi. Idylliczne tło, jakich milion w amerykańskich warunkach czy to filmowych czy to książkowych w ogóle. I ten właśnie prawnik trafia niemalże cudownym zrządzeniem losu do kancelarii w Nowym Jorku, ze świetnymi warunkami finansowymi i, jak się okazuje, mieszkaniowymi. W pewnym momencie… No tak. Nietrudno się domyślić, że coś jest zagadkowego w osobie Szefa Kancelarii. Cóż. Tytuł jest mocno sugestywny…
Dlaczego wspomniałem o filmie? Książka jest mocno klimatycznie osadzona w tych latach, wydana zresztą w 1990 roku. Akcja powieści prowadzona jest niespiesznie, w pewnym momencie nawet nużąco, niczym w filmach z lat 90, gdzie jest klimatycznie i sensownie, ale te sceny przeciągłych spojrzeń potrafią nieco trącić myszką (jeżeli czepimy się starego filmu, powiedzmy dzisiaj). Autor długo snuje tło historii, mozolnie buduje scenę, by dopiero po jakimś czasie stopniowo odkrywać karty przed czytelnikiem. Nie jest to złe, tak zbudowana jest powieść, natomiast zaskakujące są świetnie wstawione cliff-hangery, które mimo dość oczywistej linii fabuły, spawają czytelnika do książki, by potem zaskoczyć, podgrzać atmosferę – i tak, domyślam się, co będzie dalej, przecież musi dojść do jakiejś kulminacji prawda?
Takie lekkie fabularne rozwlekania przetkanego fajnymi „zawieszeniami” są dodatkowo przyprawione świetnymi „aktorami”, którym Andrew Neiderman nadał dużo indywidualności i charakteru. Mamy tutaj partnerów w kancelarii, którzy są jednakowi jak z formy, mamy bardzo silnie zarysowaną żonę Kevina Taylora (bo tak się nazywa główny bohater), Miriam, gdzie jesteśmy świadkami jej przemiany pod wpływem środowiska Rzeczonej Kancelarii, świetne kreacje pozostałych postaci, aż po samego… Szefa Kancelarii. Znowuż, przyłapuję się na tym, że piszę o tej książce jak o filmie, co ciekawe, adaptacji z Alem Pacino i Keanu Reevesem nigdy nie obejrzałem (zamierzam nadrobić oczywiście). To wszystko opakowane w proces myślowy głównego bohatera i po raz kolejny nerw czytelnika „kiedy się domyślą?”.
Ciekawe są też aspekty moralne zawodu adwokata, choć nie służą tutaj żadnej dyspucie ani filozoficznym rozważaniom (każdy ma przecież prawo do obrony?), są dość istotne dla samej fabuły powieści, kolejny przemyślany przez autora element.
Horror niniejszy, bo tym jest ta książka, odbieram bardzo pozytywnie. Choć maksymalna moja ocena to 7/10, uważam że to bardzo dobra książka i warto się nad nią pochylić, ponieważ dostarcza i emocji, i rozrywki. Co najważniejsze, jak prawdziwy horror, ma naprawdę złe dobre zakończenie. Takie jak w horrorze, ma się rozumieć.
Na szczęście nie zostałem prawnikiem. Uff!
19.01.2023 r.