“Adwokat diabła” aka zbeletryzowany katalog Ikei dla milionerów. Zaliczam się do tej nielicznej mniejszości (u nas w Polszy, bo za granicą powieść zbiera niezłe cięgi), która nie pieje z zachwytu nad horrorem Andrew Neidermana . Dlaczego? O tym zaraz - zacznijmy od zalet. A tych jest niewiele, więc będzie krótko.
W “Adwokacie” najlepiej wypadają sceny rozgrywające się na sali sądowej. W porównaniu z resztą książki dialogi są tu cięte i błyskotliwe, czyta się to z dużą ciekawością i przyjemnością. Aż chciałoby się więcej. Drugi plus powieści to jej ostatnie 70 stron - dopiero wtedy tak naprawdę zaczyna się cokolwiek dziać, akcja nabiera tempa i czyta się to jednym tchem. I ostatnia rzecz, która autorowi wyszła - mianowicie samo zakończenie. Zaskakujące, szokujące i co najmniej o poziom przewyższające całą treść powieści. Aż zastanawiam się czy wyszło spod pióra tej samej osoby co reszta “Adwokata”. Z pozytywów to tyle, przejdźmy teraz do tego co tygryski lubią najbardziej - a więc hater mode on! Hmmm, ta książka ma tyle wad, że nie wiem od czego by tu zacząć. Dobra, najpierw popastwię się nad postaciami, gdyż te - z (lekko naciąganym) wyjątkiem głównego bohatera - są kompletnie nijakie, jednowymiarowe i papierowe. Autor nadał im imiona i nad wyraz szczegółowo opisał wygląd (czytelnik dowiaduje się m.in. jakiego koloru, długości i jak ułożone mają włosy kobiety, jaką cerę mają bohaterowie oraz co - według autora jest niezwykle istotne dla fabuły - ile mają wzrost), jednak o nadaniu im jakichkolwiek cech charakteru zapomniał. Równie drobiazgowo co wygląd postaci Neiderman opisuje wygląd pomieszczeń - bo to znów tak bardzo istotne dla fabuły jaki rodzaj materaca ma szef w swojej sypialni czy z jakiego materiału i jakiego koloru jest wykładzina w recepcji kancelarii. O, właśnie - autor chyba ma obsesję na punkcie dywanów - częściej niż ich opisy pojawiały się w “Adwokacie” chyba tylko wzmianki o wzroście postaci (tych było co najmniej kilkanaście (sic!!!)). Kolejny zarzut - fragmenty, w których występowały wyłącznie żeńskie postacie czytało się jak typową (czytaj słabą) literaturę kobiecą. Naprawdę autor ma tak niską opinię o kobietach, że uważa, iż ich jedynymi zainteresowaniami są zakupy i wyjścia do restauracji? Serio?! W tych fragmentach również dialogi wypadają wybitnie sztucznie. Tzn. w całej powieści dialogi nie są na zbyt wysokim poziomie, ale tu są wyjątkowo sztywne i trywialne. Auuuu, aż kłuje w oczy! Lecimy z hejtem dalej - obecne w “Adwokacie” nawiązania do innych dzieł kultury, mitologii czy religii są niezbyt wyszukane, toporne i tak oczywiste, że wręcz spoilują niemal całą fabułę książki. Uff, już koniec mojego narzekania (chociaż pewnie o jakiś bzdurnych głupotkach napisać zapomniałam).
Sięgając po powieśc Neidermana oczekiwałam porządnego rasowego horroru - lektury, która dostarczy mi porcję grozy i zapewni dreszcze strachu. Nie tym razem! Co zatem dostałam? Komiczny horrorek klasy B, który na półce zdecydowanie lepiej odnalazłby się obok (słabszych) pozycji Mastertona, niż w towarzystwie dzieł Strauba czy Kinga. Jednak nie mogę powiedzieć, że żałuję czasu poświęconego na lekturę “Adwokata” - gdyż dostarczył mi mnóstwo rozrywki i w trakcie czytania ubawiłam się stokrotnie. Tylko, że pisząc horror autorowi raczej nie o wywołanie takiej reakcji u czytelnika chodziło.
Jeśli chcecie dowiedzieć się jak wygląda katalog Ikei napisany przez zakompleksionego na punkcie wzrostu fetyszystę damskich fryzur i niespełnionego dekoratora wnętrz w jednym, to po “Adwokata Diabła” sięgajcie śmiało! Natomiast jeśli szukacie ambitnej powieści grozy, która zapewni Wam nieprzespane noce - to cóż, szukajcie dalej!