Jejuniu, jak się umęczyłam przy tej książce…
To zupełnie nie w stylu Grange’a. Mocno rozciągnięta, mało dynamiczna akcja upstrzona wszelakimi opisami: od krajobrazów, wyglądu hrabiny (poświęcono temu chyba całą stronę), luksusowej „Szklanej Willi”, a nawet ukochanego Volvo bohatera. Jeden, wprawdzie krótki, ale jednak cały rozdział, poświęcono zachwytom Ivany nad bajkowym Fryburgiem Bryzgowijskim, potem Niémens rozwodził się dość rozwlekle nad domem, którego jasnoczerwona fasada „zagrała” w horrorze „Odgłosy”. Przesada, doprawdy…
Wszystko, co w tej powieści mogło być interesujące zostało zabite właśnie tymi obszernymi opisami i równie obszernymi monologami wewnętrznymi bohaterów…
Sam motyw główny ciekawy, ale wykonanie daleko odbiegające od znanego mi i lubianego stylu i kunsztu pisarskiego autora.
O co chodzi w tym „Ostatnim polowaniu”? O polowanie właśnie. Osobliwe, wyrafinowane, pełne okrucieństwa i nietypowe polowanie z podchodu… niemiecki Pirsch.
„Rolą myśliwego jest karmić, hodować, otaczać opieką ofiarę, aby była możliwe najsilniejsza (…)” i to jedno zdanie w zasadzie stanowi wyjaśnienie wszelkich motywacji osób odpowiedzialnych za tę swoistą rzeź.
Pierre Niémens i Ivana Bogdanović, „Dwójka kamikadze wypuszczonych na francuskie drogi, dwoje zagubionych gliniarzy, którzy w śmierci innych znajdowali rację bytu”, zostali odesłani do rozwiązania brutalnego zabójstwa młodego hrabiego w czasie polowania. Sprawa od początku wygląda podejrzanie, a problem jest tym większy, że wydarzył się w szeregach nietykalnej arystokracji, której korzenie i wpływy sięgają daleko poza szwarcwaldzkie lasy. Niémens i Ivana we współpracy z miejscowym policjantem Kleinertem poszukują możliwych tropów i motywów. Dokopują się do nazistowskich epizodów w historii rodu i ich bezwzględnej polityki. Narażając się na ogromne niebezpieczeństwo, walcząc z dawnymi własnymi zmorami, trafiają na trop tajemniczej organizacji czarnych myśliwych, która depcze im po piętach, atakuje i za wszelką cenę nie chce dopuścić by śledczy dotarli do sedna. W czasie śledztwa pojawiają się kolejne ofiary, ginie drugi młody hrabia i rodzinny lekarz. Wydaje się, że historia rodu von Geyersbergów jest gęsto znaczona trupami i obficie podlana krwią.
Długo nie wiadomo do czego to wszystko doprowadzi, kto jest zabójcą i dlaczego wymyślił tak okrutną zbrodnię?
Odpowiedzi na wszystkie pytania dopiero na samym końcu, około 50 stron przed końcem i dopiero wtedy akcja nabiera typowej dla powieści Grange,a dynamiki. Owszem, mimo że typowałam właściwą osobę, motywy jakie wskazała, mną wstrząsnęły. Pragmatyczne aż do bólu, rzeczowe i skalkulowane na zimno. Ideologiczne. Wszystko w myśl niemieckiego porządku. Trochę to było creepy, nie powiem i za to zakończenie dodaję jedną gwiazdkę.
Ogólnie powieść mnie nie powaliła. Nie miała takiego rozmachu jak poprzednie książki Grange,a. Większość czasu było męcząco, nudno, rozwlekle i z mnóstwem kompletnie niepotrzebnych dla fabuły ozdobników.
To co w moim odczuciu zasługuje na pochwałę to tłumaczenie. Te wszystkie straszności jakoś tak ładnie i porządnie ubrano w słowa. Pani Szeżyńska-Maćkowiak jak zwykle wykonała kawał dobrej roboty. Porządny rzemieślnik, jak to mówi Hans Kloss w ulubionym serialu mojego męża :)
Mam nadzieję, że to jednorazowy kryzys pisarski autora.