Rzut oka na okładkę i... po plecach przeszedł mnie dreszcz. Zajrzałem do środka niepewny co też może mnie tu spotkać. I nie żałuję. Czytając odpłynąłem myślami gdzieś daleko... gdzieś, gdzie nigdy jeszcze nie byłem.
Tytułowy Grzebielec zaciekawił mnie od pierwszych stron. Tak! Byłem ciekawy jak wybiera swoje ofiary i co z nimi robi, jak już wciągnie je do podziemi? I liczyłem, że tutaj się tego dowiem. Czy tak się stało?
Póki co poznawałem fabułę i coraz głębiej zanurzałem się w mroku. Mroku, który wybijał się z kart czytanej książki. Otuliłem się ciemnozielonym kocem i dałem się dalej nieść tej historii. Historii, której słowa przeszywały mnie na wylot, jak drobne, drażniące odłamki.
Książka pochłaniała mnie tak samo, jak ja pochłaniałem książkę. Pustka i mrok przerażały mnie równie mocno, jak przyciągały. Tekst był hipnotyzujący. Strona po stronie porwał mnie w wir akcji. Przepadłem...
Emocje. Niespiesznie. Krok po kroku zaczynały buzować. Kotłować. Wpadać na siebie. Rozsypywać się. Wirować jak rój pszczół.
Piwnica. Mroziła krew w żyłach. Była miejscem trudnych doświadczeń. Zbyt przerażających. Zbyt bolesnych. Zbyt intymnych...
Potrzebowałem złapać oddech. Ochłonąć. Przerwałem lekturę. Wyszedłem na dwór, gdzie akurat zaczął padać deszcz. Dałem się ponieść szumowi liści. Tańczyłem w deszczu czując jak napięcie opada.
Wróciłem do tej czytelniczej podróży, której cały czas towarzyszyły odgłosy drapania z zaściany i szeptu spod ziemi. Dźwięki te przenikały mnie do szpiku kości. Brrr... I te sny. Koszmary, które robiły mi bałagan w głowie. I wspomnienia, które wylewały się z bohaterek i bohaterów domagając się uwagi. Mojej uwagi.
Po lekturze trwałem w jakimś niezrozumiałym zawieszeniu. Samotny. Zapatrzony w ścianę. Ścianę, zza której słyszałem mrożące krew w żyłach... drapanie. I ten ciężki zapach ziemi...
Fredrik P. Winter pewną ręką kreślił tę historię. Fabułę okrasił emocjami, które wynurzały się z każdej strony książki. Tutaj nic nie było przypadkiem. Opowieść poznawałem z perspektywy trójki bohaterek i bohaterów: Jana, sławnego pisarza, Anniki, redaktorki wydawnictwa oraz Cecilii, policjantki prowadzącej sprawę Grzebielca. Profil każdej i każdego z nich był zupełnie inny, tak jak i ich role tutaj. Dzięki temu miałem szerszy obraz tego co na kartach książki spisał autor.
Autor tak napisał tę książkę, że wszystkie emocje bohaterek i bohaterów dało sie odczuć na własnej skórze. Realizm postaci zachwycał i przerażał jednocześnie. Ich światy zawodowe i prywatne łączyły się.
Fabuła spisana jest w krótkie rozdziały. Każdy z nich jest okraszony jakby wstępem, który jest słowami samego Grzebieńca. Dla mnie były to mocne momenty. Po lekturze całej książki wróciłem do nich i przeczytałem raz jeszcze, ale już same te „wstępy” i… zamarłem w ogromnym bólu jaki z nich wypływa. To było ponowne głęboko emocjonalne doświadczenie, za które dziękuję autorowi.
Jeżeli szukasz książki o seryjnym mordercy, którego pochłonęła otchłań zła i nie boisz się zajrzenia w tę mroczną otchłań to jest to zdecydowanie coś dla ciebie.
Polecam! Czytaj!