Wywiad rzeka z naszym legendarnym piłkarzem, prawdziwym dżentelmenem na boisku i poza nim. Przypomina bezpowrotnie przeszłe czasy futbolu siermiężnego, romantycznego, bez olbrzymich pieniędzy i wielkiej chciwości graczy.
A zaczynał Lubański karierę w czasach romantycznych, gdy w wieku 16 lat trafił do drużyny Górnika Zabrze, w ogóle nie myślał o wynagrodzeniu, chciał grać, a pieniądze, zresztą niewielkie, dostawali jego rodzice. Gdy w 1963 r. pojechał do Stanów jako szesnastolatek, to polonusi na spotkaniach wciskali mu do kieszeni zielone papierki, wspomina: „Zapytałem wtedy Staszka Oślizłę, który się mną opiekował i z którym byłem razem w pokoju: „Stasiu, co to jest? Co ja mam z tym zrobić?”. A on na to: „Trzymaj to, Włodek, to są dolary, będziesz mógł za nie kupować różne fajne rzeczy”.” Takie to były czasy...
Zadebiutował w reprezentacji Polski mając 16 lat i 188 dni, rekord niepobity do dzisiaj (i od razu strzelił bramkę!). Był ulubieńcem Kazimierza Górskiego (dlaczego do dzisiaj nikt nie napisał biografii pana Kazimierza!!!)
Wspominając legendarnego sędziego Pădureanu (a pamiętacie jaki mecz sędziował?) przyznaje: „Rzeczywiście użyłem niecenzuralnych słów do sędziego. Ale czy on mógł zrozumieć moje polskie przekleństwa?” No, nigdy nic nie wiadomo...
Starał się o niego Real Madryt, dawał w 1972 r. milion dolarów (olbrzymia suma w tym czasie), ale w Komitecie Centralnym PZPR zadecydowano, że nie wyjedzie. No cóż, urodził się za wcześnie...
Dyskutuje się teraz sporo o tym, kto jest najlepszym polskim piłkarzem w historii, wielu twierdzi, że Lewandowski, który w porównaniu z Lubańskim miał karierę usłaną różami, ale gdyby Lubański parę lat pograł w Realu, może myślelibyśmy inaczej...
Kto młody ten nie pamięta meczu z Anglią na Stadionie Śląskim w 1973 r., gdy Lubański najpierw strzelił cudowną bramkę po błędzie Booby Moore'a, a później doznał koszmarnej kontuzji, która złamała mu karierę. Przy okazji pan Włodek po raz kolejny mówi, że to nie była wina McFarlanda: „McFarland wchodził wślizgiem w momencie, kiedy ja dotykałem piłki, nie faulował mnie, ledwie uderzył, dopiero kiedy ja odszedłem na drugi krok, doznałem urazu kolana. To nie był faul z jego strony.” Kolejny dowód jego dżentelmeństwa...
Nie ma w tej książce sensacyjek i pikantnych anegdotek, od których aż się roi we wspomnieniach innych piłkarzy. Lubański wciąż trzyma klasę. Osobiście brakuje mi bardziej szczegółowych wspomnień z występów w lidze polskiej, a grał w niej przez wiele lat. Dostajemy też sporo też fajnych zdjęć, ale dość słabo opisanych.
W sumie to fajna, lekka pozycja, przybliżająca nam sylwetkę tego legendarnego piłkarza, trochę niedocenionego, a wciąż dla wielu najlepszego po wojnie.