Kury. Można na ich temat powiedzieć dużo. Ale nie chowają w sobie demonów - zazwyczaj, nie takich prawdziwych. Księżniczki. Zazwyczaj nie włóczą się po bezdrożach w towarzystwie starych wiedźm. Jeśli nie mają naprawdę dobrego powodu. Humor. Zazwyczaj nie za dobrze wygląda w pobliżu makabry - chyba, że ktoś ma wyjątkowo wisielcze jego poczucie.
Wydaje mi się, że właśnie te rzeczy, a także parę innych, sprawiły, że przeczytałam "Pokrzywę i kość" w tempie prawie nadświetlnym.
Marra ma jeden cel. Musi zabić księcia. Ale nie jest to takie proste, gdyż wyżej wymieniony jest strzeżony przez naprawdę silną magię, nie wspominając o strażach i swoim własnym okrutnym usposobieniu. Ale tam gdzie jedno nie podoła, drużynie może sie poszczęścić. Marra, wraz ze leciwą czarownicą, jej demoniczną kurą, psem stworzonym z kości, swoją starą krewną i pewnym wygnanym rycerzem udają się w paszczę lwa. Trzeba ratować księżniczki i tępić zło.
Muszę przyznać, że sposób prowadzenia akcji w powieści pewnie widzieliście już setki razy - jednak założę się, że nie w takim wydaniu. Jest tu i trochę groteski, bardzo dużo dość specyficznego humoru, postacie, które jednak nie są tak typowe, jak etos drużyny by wskazywał i dość życiowy powód całej misji. Magiczna strona powieści przeciwstawia sie realności świata i wierzeń postaci. Tak naprawdę żadne z nich - oprócz wiedźmy - nie wierzy w elfy, gobliny czy duchy. Bardzo podobał mi sie ten kontrast - trochę jakby nasz świat, w którym nagle jesteśmy zabrani przez Hellboya na targ trolli (nomen omen, postacie też się udają na targ - goblinów, który nieodmiennie, przez cały czas przypominał mi film Złota Armia lub "Gwiezdny Pył" Gaimana). Nie jest to oczywiście wada, moje myśli dryfują luźno po lekturze.
Głowna postać negatywna bierze się siebie całą naszą niechęć i ta niechęć rośnie i rośnie. To, co robi cel naszej grupy, książę, jest ohydne i każdy życzy mu najgorzej. Zwłaszcza w obecnych czasach, gdzie przypadków tego typu działań jest na pęczki i jeszcze trochę. Nie zdradzam, nie mówię, ale jestem pewna, że książę nie zdobędzie sympatii absolutnie nikogo.
Ach, i oczywiście zwierzyniec! Opętana kura, która jest całkiem dobrą kurą tak w zasadzie i nieustannie merdający pies stworzony z kości to idealna menażeria dla takich odmieńców, jak nasza drużyna. Uśmiech pojawia się na ich widok na twarzach nie tylko czytelników, ale także postaci epizodycznych (ale tylko, gdy piecho dostaje zaklęcie maskujące, by wyglądał jak żywy - szczekające bezgłośnie kości nie wzbudzają zaufania obcych).
Jest jeszcze jedna rzecz, która może nie jest jakąś bardzo znaczącą cecha, ale mi się niezwykle podobała. Bohaterka, Marra, jest księżniczką, tak, ale jest całkiem zwyczajna. Zwyczajna do bólu, można by rzec. I ma trzydzieści lat - to ujmujące, że nie tylko dziewiętnastki mogą być bohaterkami - i także o wiele bardziej realistyczne. Mimo swojej zwyczajności, Marra jest zacięta, uparta i to pozwoli jest dokonać... niemożliwego. Nie tylko utkać płaszcz z palącej pokrzywy, nie tylko ożywić kości... ale i pokonać własne niskie mniemanie o sobie i własne ograniczenia.