Jak już kiedyś wspominałam – bardzo lubię porównywać tłumaczenia tych samych utworów, a zwłaszcza lektur szkolnych. Ciekawi mnie, jak wybrzmiewają w różnych przekładach. Jest to też mocno odświeżające ćwiczenie dla umysłu – często przez lata przyzwyczajona do jednego, najpowszechniejszego tłumaczenia czuję się lekko zgnuśniała (z tego samego powodu po zakończeniu każdego cyklu nauki najchętniej zmieniałabym podręcznik, co nie zawsze jest możliwe).
Na Trylogię Tebańską w przekładzie Antoniego Libery trafiłam przypadkiem – przyznaję, że nie wiedziałam o jego istnieniu. Dodać jeszcze należy, że o ile Króla Edypa i Antygonę z oczywistych względów znam niemal na pamięć, o tyle Edypa w Kolonos nigdy nie czytałam, więc tu nie mam porównania. Niewiele myśląc zaopatrzyłam się w tę książkę i przeczytałam ją w dwa wieczory, obowiązkowe przypomnienie sobie dwóch lektur mam więc już odhaczone. A rok szkolny jeszcze się nie zaczął!
Uważam, że jeśli ktoś poznał Edypa, jego tragiczną historię i naprawdę to poczuł, nie zdoła o tym zapomnieć – tak wiele spadło na barki tej postaci. Jego z góry skazana na porażkę walka z przeznaczeniem w pierwszej z trzech tragedii naprawdę jest heroiczna. Nie będąc tego świadomym, sam na siebie wydaje wyrok, czyni to w dobrej wierze, ale przywołuje w ten sposób zło. Przyjmuje je w rozpaczy, która jest zrozumiała, ale i z godnością. Dopiero w Edypie w Kolonos pozwala przemówić nagromadzonemu przez lata żalowi, dopiero tu jest powiedziane wyraźnie, że był tylko narzędziem, pionkiem w grze. Ostatnia w trylogii Antygona to, jak wiemy, portret nieugiętej siostry, równie nieugiętego władcy – i konflikt, który z tego wynika.
Nie widzę potrzeby streszczania fabuł tragedii Sofoklesa, bo nie sądzę, że przeczyta tę recenzję ktoś, kto ich nie zna choćby w zarysie. Ale też dlatego, że Trylogia Tebańska poprzedzona jest Słowem od tłumacza i dodatkowo jeszcze każdy z dramatów ma osobne wprowadzenie. Słowo od tłumacza jest ważne ze względu na opis przyjętej metody translatorskiej, zaś wprowadzenia w jasny sposób odsyłają czytelnika do stosownego mitu i obudowują utwory wszystkimi koniecznymi wyjaśnieniami – sama dowiedziałam się kilku nowych szczegółów. Do tego mamy jeszcze na koniec przypisy, które już chyba zupełnie wyczerpują temat. Chciałoby się powiedzieć tak po szkolnemu, że to lektura z opracowaniem, ale byłoby to krzywdzące dla tej edycji, jeśli ma się w pamięci wydania lektur z Grega. W każdym razie, gdyby moi uczniowie potrzebowali dodatkowej pomocy przy omawianiu Króla Edypa i Antygony, z czystym sumieniem mogłabym im Trylogię Tebańską polecić. Zawiera wszystko, co potrzebne, ale nie zwalnia z przeczytania tekstu i z myślenia. Wydaje mi się też, że przekład Antoniego Libery byłby dla nich bardziej zrozumiały od używanego chyba najczęściej w szkole tłumaczenia Kazimierza Morawskiego. Libera podaje wiele kwestii tak bardzo wprost, bez zbędnego i nielubianego przez uczniów metaforyzowania, co nie znaczy, że byle jak i niepięknie. Sam jednak pisze we wstępie:
Stawiam na ascezę wyrazu: na prostotę, logikę i komunikatywność. (s.11).
Tak rzeczywiście jest i podoba mi się to. Szacunek i podziw dla Sofoklesa i jego dzieł są bardzo wyczuwalne u tego tłumacza, ale nie spowodowały umieszczenia tragedii starożytnych gdzieś na piedestale, z którego biedny nauczyciel musiałby je ściągać i przekładać jeszcze biedniejszym uczniom z polskiego na nasze. A uwierzcie mi, że wielu zrobi różnicę, jeśli przeczytają
Nie rzucam słów na wiatr (Kreon w Królu Edypie, przekład Libery)
zamiast
Co nie w myśli, tego w fałsz nie stroję słów
(ta sama kwestia w przekładzie Morawskiego).
Ale nie myślcie, że czytałam Trylogię Tebańską tylko i wyłącznie jako nauczyciel. We wcześniejszych recenzjach Króla Edypa i Antygony pisałam, że pozostaję pod ogromnym wrażeniem tych dzieł jako człowiek i czytelnik – i to się nie zmieniło, a zostało jeszcze dopełnione lekturą Edypa w Kolonos. Wszystkie trzy tragedie są po prostu świetnie napisane, żywo i lekko, a dotykają tak ważnych spraw, że nie sposób się nie zachwycić i nie zadumać.