Nienawiść i uprzedzenia zatruwają świat. Zaburzają osąd i pozbawiają zdolności oddychania pełną piersią. Najczęściej jednak biorą się ze strachu. Z lęku przed tym co obce i niezrozumiałe. Mają ochronić nas i naszych bliskich, ale... Przed czym tak właściwie? I czy jest to tego warte?
T.J. Klune z delikatnością i czułością mówi o tych, których dosięga nieuzasadniona nienawiść. Magicznych istotach spychanych na margines społeczny i odtrącanych nawet przez prawo, które jedynie pozornie ma ich chronić. A wszystko tym razem kręci się wokół dzieci. Sierot porzuconych przez świat tylko dlatego, że urodziły się potężne oraz nietypowe. Zamknięte na wyspie i objęte tajemnicą, a jednak wciąż doświadczające uprzedzeń ze strony świata zewnętrznego. Sierociniec, a właściwie ich Dom, to nietypowe, ciepłe miejsce, gdzie dyrektor placówki raczej przypomina wyrozumiałego ojca niż zarządcę. Mogą rozwijać tam pasje i przeżywać przygody, a jednak Departament ds. Magicznej Młodzieży zdaje się nie być zadowolony z tego, jak placówka działa. To właśnie dlatego wysyłają tam z wizytacją Linusa Bakera, pracownika społecznego, który dopiero odkryje, czym jest ciepło i miłość.
Śmiałam się, płakałam i złościłam. Moje serce co krok zmieniało się w puchatą kulkę, a ilość znaczników w książce dawno nie była tak obfita. Oto jak wyglądało czytanie „Dom nad błękitnym morzem". Było pięknie i bezpiecznie. Najzwyczajniej miło i nie potrafiłam się od powieści oderwać. Momentami robiło się odrobinę zbyt naiwnie, ale miało to swój urok. Sprawiało, że całość jeszcze mocniej ogrzewała serce i zdawała się przytulać mnie do siebie. Tego potrzebowałam.
T.J. Klune dał nam bohater, którzy przechodzą przemyślane przez autora przemiany. Stworzył akcję, która wciąga. Dodał do tego humor, słodycz i reprezentację LGBTQ+. A wszystko to opisał lekkim, przyjemnym stylem. To nie mogło być złe. To musiało mi się spodobać.
Jestem oczarowana. Przytulona i pocieszona. Radosna. Tyle piękna dała mi ta powieść! Tyle uczuć, których potrzebowałam! Tyle trafnych przemyśleń! I niech tyle Wam wystarczy, by wiedzieć, że czytać warto.
Jedyne co może budzić niesmak to inspiracje autora, a raczej jedna z inspiracji. Odkąd świat usłyszał w końcu o szkołach dla rdzennych dzieci w Kanadzie (zgłębić temat możemy chociażby w „27 śmierci Toby’ego Obeda" i odesłanie do tego tytuły wydaje się być właściwsze niż spłycenie problemu przez szybkie nakreślenie) to zrobiło się głośniej o tym, że T.J. Klune „inspirował" się tymi wydarzeniami w „Domu nad błękitnym morzem". Wzięło się to z niezgrabnych słów autora w jednym z wywiadów. Mężczyzna wyraźnie nie wiedział, co dokładnie działo się w placówkach (powieść napisał w 2018 roku) i wspomniał, że pomysł odbierania dzieci nie dla ich dobra, a przez nienawiść, między innymi wykiełkował w nim z tej sprawy. Że takie zachowania w Kanadzie czy USA ukształtowały zarys, który już wcześniej miał. To w ostatnich latach z kolei wywołało głośne dyskusje na temat tego, z czego można czerpać inspiracje i co z tym należy zrobić. Najczęściej pojawia się pytanie, czy gdyby ktoś to samo zrobił z Holokaustem, to wciąż byłoby to okej i po wielu dniach czytania wypowiedzi osób mądrzejszych od siebie*, uznałam, że TAK, TO OK. Bo autor nie tworzy uroczej opowiastki o szkołach dla rdzennych Amerykanów. On od zera buduje swój magiczny świat i pokazuje czym jest rasizm. Potępia go i daje nadzieję. Pokazuje, że system nie zawsze jest dobry, choć chce za taki uchodzić. Robi to delikatnie, w formie dla młodszej młodzieży i robi to dobrze. W tekście nie ma nic, co budzi mój niesmak (poza rasizmem oraz ocenianiem po pozorach), a jego wymowa za to może zrobić coś dobrego. Rozumiem, jeśli ktoś zdecyduje się nie sięgnąć po powieść przez wzgląd na kontrowersje, rozumiem jeśli ktoś pomimo nich powieść przeczyta, tak jak ja. Sama nie znalazłam powodu, by ją skreślić, a po lekturze sądzę że uczy pięknych rzeczy. Po prostu.
przekł. Justyna Szcześniak
A! Co do miłych zaskoczeń! T.J. Klune swoje pieniądze przekazuje na Trevor Project („national organization providing crisis intervention and suicide prevention services to lesbian, gay, bisexual, transgender, queer & questioning (LGBTQ) young people under 25").
*Ciekawostka: Razem z trzema osobami szukałam również negatywnych wypowiedzi na temat powieści rdzennych mieszkańców Kanady i natknęłyśmy się jedynie na wzmianki o istnieniu takowych w kilku recenzjach, ale ich samych nie udało się odnaleźć. Nawet po zapytaniu osób, które na nie się powoływały — konkretów brak. Nie wykluczam, że kiedyś takowe istniały, ale na dzień dzisiejszy najwyraźniej w internecie znaleźć można jedynie opinie osób, które nie należą do tej społeczności.