Powiem wprost. Nie przepadam za literaturą piękną. Nie lubię opowieści, w których ważniejszy jest język i sposób prowadzenia narracji, niż treść. Myślę, że ten fakt jest dość ważny. Gdyż pomimo, że nie lubię, to jednak doceniam kunszt literacki. A przynajmniej się staram.
Lawrence Durrell to brytyjski autor, z którym chciałam się zapoznać, z przyczyn zupełnie niestandardowych. Posiadam bowiem jego książkę o wyspach greckich (nazwijmy ja literacką formą przewodnika), którą bardzo lubię. Lawrence Durrell to brat zoologa i pisarza, Gerarda, którego książki o zwierzętach "połykam", odkąd się dowiedziałam o ich istnieniu. Bracia pochodzili z brytyjskiej rodziny wojskowej, a sam Lawrence urodził się w Indiach, gdzie przebywali jego rodzice. Potem nadszedł czas na mieszkanie na wyspach greckich (Korfu i Kreta). Jeśli do tego dodamy brytyjskie korzenie, bardzo dobrą edukację oraz dzieciństwo w najróżniejszych zakątkach imperium brytyjskiego, otrzymujemy "powieści, które same się piszą".
Dziełem życia Lawrence'a jest "Kwartet Aleksandryjski" - właściwie, w dzisiejszych czasach, można by to dzieło nazwać "projektem". Zamysłem jest bowiem, ukazanie danej historii z punktów widzenia różnych bohaterów. Zamysł był wielce nowatorski. Co ciekawe, każdy tom można czytać osobno. Można też czytać je po kolei. Nie znajdziemy tu bowiem powtórzeń - wszystkie cztery historie, w teorii opowiadają to samo wydarzenie, jednakże w każdym z tomów znajdziemy, nie dość, że inny punkt widzenia, to jeszcze nowe fakty, znane (lub zauważone) przez bohatera danej historii.
Sam autor uważał MountOlive za najlepszą część kwartetu. Nie jestem w stanie ocenić, gdyż wspomniany "kunszt literacki" przydusił fabułę. Zatem pozostałych części nie przeczytałam.
W moim odczuciu MountOlive to powieść na miarę Cienia wiatru, którego nie byłam w stanie dokończyć.
Miłośnicy Zafona, Cabré i im podobnych znajdą u Durrella to, czego ja nie potrafię docenić.
Moja siostra oceniła książkę mniej więcej tak: "bardzo ładnie napisana książka o niczym. Tylko, że to nic, też musi być o czymś"
Nie byłabym, aż tak surowa.
Czytając opis wydawcy , gdzie aż roi się od namiętności i scenerii Egiptu, niejako podświadomie wydaje się, iż akcja dzieje się w starożytnym Egipcie.
Otóż nie - rzecz dzieje się w przededniu wybuchu II WŚ, w cieniu politycznych intryg oraz ruchów koptyjskich (Koptowie to potomkowie starożytnych Egipcjan, którzy oparli się asymilacji muzułmańskiej. Oparli, ale jednak prześladowania Koptów były (i nadal są) na porządku dziennym. Cała fabuła oparta jest na historii fikcyjnej postaci, Daniela MountOlive'a - od czasów młodości, po rozpoczęcie kariery dyplomaty.
Faktem jednak jest, że historia pojawia się znacznie później. Na początku powieści MountOlive po prostu romansuje i łowi ryby.
Dla mnie najcenniejsze w powieści jest tło historyczne. I zupełnie unikatowe przedstawienia dziejów Egiptu XX wieku. Jednakże dla znawców najcenniejszy jest język i sposób przedstawienia, który do mnie nie przemawia.
Nie dziwię się jednak, że kwartet aleksandryjski został uznany za jedną ze stu najlepszych powieści XX wieku.
Warto tu jeszcze dodać, że MountOlive, jako jedyny w cyklu, pisany jest w trzeciej osobie. I posiada najwięcej historii w historii.
Zatem, pomimo, że książka jest zdecydowanie "nie moja", to jednak polecam z czystym sumieniem. Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl i bardzo za nią dziękuję.
Dobrze wiedzieć, że wydawnictwom zależy na recenzjach książek nie tylko debiutanckich.
I takie "starocie", jak wydany po raz pierwszy w 1958 r. MountOlive ,mają szanse na wydanie w formie ebook-a i recenzje klubowe.