No i wzięłam się ja za Twardocha, a jego książka wnerwiała mnie już od pierwszych stron. Bohater jest tu, a zaraz potem jest tam, żeby znów wrócić tu i prowadzić niby wspomnienia z dawien dawna, które jednak są w czasie teraźniejszym, ale zaraz potem są w przeszłym. No i po co takie łamańce? Nie można to jakoś normalnie opowiadać, po bożemu?
Wtedy tego nie wiem, ale teraz wiem, że nie wiem, potem się dowiedziałem, chociaż może się nie dowiedziałem, więc może źle pamiętam, ale jestem pewien - tak by na moje pytanie odpowiedział zapewne narrator, który jest - jak sam zauważa - cieniem, który nic nie wie. Ale jego zadaniem jest bycie wyłącznie narratorem, tak więc zdaje nam relację z miasta Warszawy roku 1937. I tu pan autor się popisał. Research - na piątkę z plusem. Może za dużo polityki, lecz duch miasta, jego kontrasty, jego brudy i glamury oddane zostały świetnie. Na tym tle widzimy półświatek, któremu jednak daleko do finezji nowojorskiej mafii. Pan autor pokazuje ich bardziej jak bandę kiboli, którzy chadzają na dziwki i tylko szukają okazji, co by się z kimś potłuc. Bardzo to polskie, przyznać muszę z bólem.
Równie polska zdaje się być buracka pretensjonalność, jaka niekiedy razi w tekście. Są np. momenty, gdzie bokser Szapiro, niby pozytywna postać, "miotał się po pokoju ze sterczącym chujem", a gdzie indziej Twardoch stwierdza, iż czyjaś obecność w burdelu "była tak naturalna jak syfilis u kurwy". No cóż, jako wielbicielka Marqueza wiem, że da się być pięknie wulgarnym. W porównaniu z nim, Twardoch jest tylko wulgarny. Ale tego wymaga od niego menskość (błąd intencjonalny).
Król aż ocieka menskością. Twardoch zdaje się podziwiać fizyczność bohaterów, podkreślając ich ruchy, zwierzęcą potrzebę przemocy, a nawet penisy. Nie tylko bokser Szapiro ma się czym pochwalić, lecz nawet trochę pokraczny mafiozo Kum Kaplica, który wzbudza szacunek boksera i innych bohaterów, a my, czytelnicy, mamy ich wszystkich niby lubić. Niby to dobre słowo, moim zdaniem, bo autor chce, byśmy stanęli po ich stronie, a jednocześnie pokazuje, jak lubują brutal-seks z nieletnimi prostytutkami, biją żony itd. Nawet bokser Szapiro idzie z dwoma dziwkami do łóżka, by potem płakać u boku niegdysiejszej kochanki, podczas gdy jego prawdziwa kobieta jest w domu z dwójką dzieci. Sorry, panie Twardoch. Mój mąż jak chce sobie popłakać, to nie idzie na dziwki. Czy to znaczy, że jest niemenski?
Dwuznaczność dotyczy również relacji polsko-żydowskiej, gdzie nic nie jest ani proste, ani oczywiste. To dobry ruch. Skomplikowana dwuznaczność jest dobra w literaturze, a nawet potrzebna, lecz w Królu przyćmiewa ją powierzchowność zaprojektowana jakby na specjalne zamówienie fanów KSW. Ja nie lubię KSW i może dlatego Król mnie nie pociągnął. Niemniej widzę plusy w tej książce, zwłaszcza w kreacji świata przedstawionego. Nie licząc kaszalota, ma się rozumieć. Jest w tej powieści tak potrzebny, jak sandały zimą. Twardoch chciał być pewnie poetycki, lecz jego własny kaszalot pacnął go ogonem. Dlaczego pan autor tego nie wyczuł? Wtedy tego nie wiedziałem, chociaż to może nie jestem ja, tylko inny ja...
Królestwa czytać mnie się nie chce. Może w przyszłym roku. Może.
Edit:
No dobra, przeczytałam :#