Porównanie pisarstwa Jean-Christophe Grangé do Harlana Cobena to nieporozumienie. Coben to dziś typowa amerykańska komercyjna gwiazdka kręgu pisarzy należących do gatunku sensacji/kryminału/thrillera, z nieskomplikowaną fabułą składającą się z powtarzalnych elementów. Natomiast powieści Grangé są cięższe, tak za sprawą tematyki, jak i sposób narracji. Często też bohaterowie są jacyś toporni, którzy niekoniecznie dają się lubić, jednak nie wydaje mi się, żeby Autor zamierzał przypodobać się w ten sposób odbiorcy. To kontrowersje budują rzeczywistość Jego powieści. Jednocześnie u Francuza odnajdujemy głębię psychologiczną, sensowny splot wydarzeń, budowanie pożądanego nastroju wywołującego dreszcze przy jednoczesnym trzymaniu w niepewności. Choć nie powiem żebym wszystkie powieści Christophe'a Grange'a odbierała na podobnym poziomie i z równym zaciekawieniem dochodziła w nich do zakończenia. "Przysięga otchłani" skłania mnie za to do porównania Autora z Jego rodakiem, czyli dziś też dobrze znanym pisarzem Maximem Chattam'em i świetnej, a zarazem podobnej w klimacie Trylogii Zła.
Wczytując się w fabułę "Przysięgi otchłani" zyskujemy pewność, co do autentycznie budowanej atmosfery, gdzie nie tylko zagrożenie, ale i duchowa aura mają ogromne znaczenie. Poszukując odpowiedzi, jakie pragnie uzyskać w sprawie niewyjaśnionych morderstw, a przede wszystkim dojść, jaki ma to wszystko związek z targnięciem się na życie jego przyjaciela, Mathieu Durey wstępuję na mroczną ścieżkę. Nie zdaje sobie sprawy co go czeka, a czytelnik nie może przewidzieć do czego ostatecznie poszukiwania komendanta doprowadzą. A im więcej niewiadomych, im bardziej zostajemy zmanipulowani, tym głębiej dajemy się wciągnąć w umiejętnie wyreżyserowaną scenerię, którą przejmuje wszechobecny mistycyzm. Wkrótce też dochodzi do zmiany perspektywy; należy zająć się rozwikłaniem morderstw na szczeblu międzynarodowym. Akcja zatacza szersze kręgi. Oczywiście nie tylko w znaczeniu terytorialnym. Systematyczna eliminacja poszczególnych postaci biorących - świadomie bądź nie - udział w diabelskiej grze nie ułatwia Mathieu złożyć układanki w pełny obraz. Nie raz przyjdzie mu weryfikować stanowisko, co do tego, kto tu jest bestią. A powolne odkrywanie drobnych elementów, wędrówka po Europie z bohaterem i kolejne opisy zbrodni dają czytelnikowi możliwość smakowania zagadki oraz docierania do granic, gdzie to co ludzkie i realne miesza się z wizjami i uosobieniem demoniczności.
Realista, wierzący w Boga policjant nie ufa temu, co inni uważają za rozgrywki demona. Poddając wątpliwości niewyjaśnione zdarzenia oraz przeżycia swojego przyjaciela pragnie rozwikłać zagadkę przy użyciu tradycyjnych metod, racjonalizując każde posunięcie, czy to zabójcy, czy osób, które przeżyły śmierć kliniczną i jakoby są naznaczone przez siłę nieczystą. Wierzy, że zło jest częścią każdego z nas, a nie siłą przychodzącą z zewnątrz, której nie dałoby się powstrzymać. Mat to silna jednostka. Bagatelizuje pewne informacje, nie wierząc w ich realny wymiar, nie poddaje się każdej sugestii, mocno stąpa obraną ścieżką, podpierając się intuicją, co uważam za plus lektury. Dzięki temu narracja nie zyskuje oblicza jedynie taniej sensacji, a daje solidnego bohatera, któremu kibicujemy. Stwarza wrażenie, że jest jedynym, pewnym człowiekiem pośród grona szaleńców, któremu może się udać. Oczywiście on sam, bez sztabu ludzi, z którymi się kontaktuje na bieżąco i ustala pewne posunięcia, nie byłby zbyt wiarygodny. Zdarzają sie w treści też maleńkie zgrzyty, które właściwie powinnam nazwać uchybieniami, ale nie rażą aż tak w oczy, by je niepotrzebnie podkreślać. A prezentuje model outsidera nie dlatego, że trzyma w biurku kieliszek, postępuje wbrew regulaminowi i ma wciąż na pieńku z przełożoną, ale za sprawą duchowych przemian, drogi jaką obrał by lepiej służyć Bogu. To zdecydowanie odmienna postawa jak na śledczego, choć nie twierdzę, że Grange tworzy tu pierwowzór.
"Instynktownie nie ufałem spektakularnym boskim objawieniom. Od czasu Rwandy byłem przekonany, że Bóg nie interweniuje w sprawy ziemskie. Zostawił nas, żebyśmy sobie radzili sami. Objawił nam drogę dojścia do Niego. Do nas należy opierać się pokusom, nie ulec siłom ciemności. Jednym słowem, mamy cierpieć. Na tym właśnie polegała możność >kreowania siebie samych<" (s.292)
To co mi imponuje w tej książce, to dopracowanie szczegółów prywatnego śledztwa, dopuszczanie różnych punktów widzenia, jak i dawanie bohaterowi możliwości wahania się w obliczu rozważania rożnych aspektów sprawy. Z zaciekawieniem czyta się to, jak Durey porusza sie w labiryncie domysłów, spekulacji i mylnych tropów, co sprowadza go do realnej postaci, a nie superbohatera. Poczynania bohaterów posiadają uzasadnienie, fabuła jest przemyślana, a same morderstwa podszyte tajemnicą spod znaku okultyzmu wprowadzają intrygujący klimat rodem z średniowiecza. Nie brakuje opisów z wyszczególnieniem rozkładu ciał, rożnego robactwa oraz okrucieństwa, z jakim ofiary zostały pozbawione życia. Podjęty przez Autora wątek doświadczania bliskości śmierci może dać do myślenia, a jednocześnie odgrywa nie małą rolę w śledztwie. Wędrując korytarzami watykańskich tajemnic rozbudzamy swoją wyobraźnię, spotykamy obrońców wiary, żołnierzy Kościoła, co nas prowadzi między innymi do Krakowa. I choć są to elementy, które zasadniczo powinny tworzyć tło tego typu powieści, to zostały tutaj nakreślone na tyle bogato, że stanowią integralną część wydarzeń. Dzięki temu fabuła oscyluje między tym co boskie, a tym co diabelskie. A rozgrywka między mentalnym złem, a dobrem, to nic innego, jak zmaganie się ludzi o przeważających cechach stanowiących o tym, czy należą do tych dobro, czy zło czyniących. Jesteśmy umiejętnie wciągnięci do gry zmierzającej w kierunku poszukiwań zjawisk nadprzyrodzonych. Długo przyjdzie nam się zastanawiać nad tym czy zabójcą jest nadludzka siła, czy też ktoś z krwi i kości. Grange co kilka stron przechyla szalę raz na jedną, raz na drugą stronę, by jak najdłużej podtrzymać w nas tę niepewność. Ale czy samo zakończenie da ostateczną odpowiedź? Czy to, co niewidoczne dla oczu, bagatelizowane w życiu codziennym, poważnie zahaczające o mistykę da się wytłumaczyć i sprowadzić do jednoznacznej odpowiedzi?
Plan fabuły został tak zorganizowany, że nie sposób oddzielić tego co transcendentne, od tego co racjonalne. Oba poziomy przenikają się w sposób płynny dając jednolity i prawdopodobny ciąg następujących po sobie zdarzeń. I tylko od naszej wyobraźni oraz przekonań będzie zależeć to, w co bardziej skłonni jesteśmy uwierzyć. Zapewne jedni uznają to właśnie za plus i dla tych książka okaże się satysfakcjonującą walką dobra ze złem, a inni mogą skwitować to tym, iż nie spodziewali się thrillera o znamionach fantasy. Cóż, tej lekturze przewodzi Szatan. Autor przekonuje nas, że przysięga otchłani to nic innego, jak pakt z demonem. A czego on dotyczy i jakich ofiar wymaga można się przekonać jedynie podejmując jej lekturę.
Jak dla mnie jedna z lepszych książek tego Autora.