Przyjechało ich trzydzieści pięć, a po miesiącu zostało sześć: faworytka króla, karta dyplomatyczna, ulubienica tłumów, wpływowa celebrytka, inteligentka i muzyczka znikąd. Każda z nich wciąż w grze o książęce serce i koronę. Książę Maxon jednak już wie, że to była miłość od pierwszego kopa w krocze i nie ma wątpliwości, że jego wybranką powinna zostać Amerika, czeka tylko, aż dziewczyna powie „tak”. Cytując klasyka: „no to se jeszcze poczeka!”
Największym minusem tej książki jest to, że czytelnik zmuszony jest tkwić w głowie Ameriki. A niestety, panna Uesa jest nudnym, antypatycznym stworzeniem, któremu niezbyt idzie łączenie puzzli (patrz chociażby: na złość chłopu pokazywanie na wizji tajnej książki, za którą można przepłacić głową). I wiecznie, ale to wiecznie dopatrującym się najgorszego w najlepszym. Wyobraźcie sobie, że jesteście z kimś w związku: ta osoba pokazała wam supertajne dokumenty, choć nie powinna, przywróciła dla waszej uciechy zapomniane święto, zorganizowała wbrew zasadom pomoc dla bliskiej wam osoby, pokazała apartament dla przyszłej żony, rozmawiała z waszym ojcem w tonie wskazującym na szybkie zacieśnienie relacji (jak się potem okazuje: tematem rozmowy była prośba o zgodę na związanie się z wami). Co sobie myślicie po każdym z tych wydarzeń? Dokładnie! „Ta osoba już mnie nie kocha i lada moment odeśle do domu, to już pewne”. Maxon mógłby zanieść na rękach ubraną w białą suknię Amerikę do kaplicy z czekającym tam księdzem, a jej komentarzem byłoby coś w stylu „mam się pakować, tak? Odsyłasz mnie do domu, jak rozumiem?”.
Nie znoszę YA-owych trójkątów i tego w „Elicie” też nie znoszę, choć muszę przyznać, że pewnym nowatorstwem jest wprowadzenie tak jawnego wątku zdrady. Ile razy w powieści dla młodzieży spotykacie się z tym, że główna bohaterka wyściskuje się z X, by pół godziny później za jego plecami polecieć na macanko z Y? Amerika jest reinkarnacją fredrowskiego osiołka, co to zdechł od tego medytowania, co woli zjeść. Stałość jej uczuć podtrzymuje aktualny kawaler w zasięgu jej wzroku: jak rozmawia z Maxonem, to jest wspaniały, kochany i wyobrażam sobie naszą piękną przyszłość, Aspen, jaki Aspen, pierwsze słyszę. Po schadzce spotyka przed swoją sypialnią Aspena – ach, drżę pod jego najmniejszym dotykiem, jaki przystojny, jaki we mnie zapatrzony, dobrze nam będzie razem, gdzie tam Maxonowi do niego. Wieczorem wpada książę, och, to spojrzenie, jakby mi się teraz oświadczył, od razu bym pobiegła do ołtarza – ale przez cały tydzień nie przyszedł na spontaniczne randkowanie, Aspen, on już mnie nie kocha, tylko ty mnie rozumiesz, bo tyle razem przeszliśmy. I TAK PRZEZ KILKASET STRON. Jest to do tego stopnia absurdalne, że kiedy Uesa siedzi w schronie podczas ataków rebeliantów, a Aspen walczy i może w każdej chwili zginąć… ona zupełnie o nim zapomina, bo akurat w jej polu widzenia jest Maxon. Obaj panowie lecą na każde skinienie jaśnie panienki, dają szansę za szansą, bezustannie kiwają głowami, że tak, rozumiem, dam ci tyle czasu ile trzeba (kiedy w końcu sugerują chociażby termin, w którym pannica musiałaby się wreszcie określić, to jest to wielkie święto), jakby ich obu zastąpić wycieraczkami (jedną z blond peruką, drugą ubraną w mundur), to by pewnie nikt nie zauważył różnicy.
Dobra, romans jest do bani, to może po tym uszczupleniu konkurencji coś się ciekawego zadziało w pałacowych relacjach. Po dwóch tomach o Natalie wiem tyle, że ma nieobecne spojrzenie i siostrę. O Elise – że jest Azjatką i ma „wpływowych” krewnych w Nowej Azji. Celeste jest złą biczą do niedorzeczności, sypie konkurencji szkło do butów, leje swoje pokojówki, w następnym tomie pewnie będzie z radosnym śmiechem topić szczeniaczki. Maxon w dalszym ciągu to ciućmok, ale dobry chłopak – choć strach mu dawać koronę do ręki, bardzo też nieładnie zachowuje się wobec pozostałych kandydatek na żonę. Król, który przez półtorej tomu zajmował się głównie czytaniem dokumentów na trzecim planie i ochrzanianiem za kulisami syna za nieprzykładanie się do roboty nagle zamienił się w naczelnego złola, który regularnie pierze syna do krwi. Tylko kochana Marlee jest dalej kochaną Marlee, a Kriss, jakkolwiek niewystarczająco rozbudowana, sprawia dobre wrażenie i jeżeli komuś szczerze kibicuję w tych sercowych zmaganiach, to jej. Aż żal, że to nie z ich perspektywy poznajemy tę historię.
Kiedy myślę o tej serii, na myśl przychodzi mi róż, disnej, diademy, sukienki i wzdychanie do księcia na białym koniu. Dlatego zawsze, gdy autorka znienacka przypomina sobie, że przecież akcja dzieje się strasznie ponurej dystopii pełnej zamieszek rządzonej twardą, tyrańską ręką, kompletnie wybija mnie to z rytmu. Straszne rzeczy niemal zawsze dzieją się poza ekranem, Amerika nigdy nie ponosi konsekwencji swoich decyzji, a więc i zasady jakoś tako nie sprawiają wrażenia surowych, a rebelianci budzą tylko śmiech. Ile te laski tam siedzą, trzy, cztery miesiące? W tym czasie zdarzyły się z cztery najazdy dwóch różnych frakcji, takich fest, że biegają po korytarzach i demolują absolutnie wszystko, co napotkają na drodze – z czego jest ten pałac, ze styropianu? Gdy wydaje się, że zaczyna majaczyć wątek „bycie królową to wielki obowiązek, coś poza ładnym wyglądaniem w ładnych sukienkach”, okazuje się, że odpowiedzialność królewskiej małżonki ogranicza się do wybierania serwetek i wymyślania bieda-projektów charytatywnych. Niby tam zdarza się dwa razy, że kandydatki mają czytać ustawy albo raport o stanie wojska, ale tak bardzo to jest zdawkowe i tak bardzo Amerika umiera przy tym z nudów, że żal patrzeć.
Szybkie pytanie: po co właściwie była ta książka? Poza tym, żeby można było się pochwalić, że „Selekcja” to trylogia, bo co to w końcu za seria YA, która nie jest przynajmniej trylogią? Romans kręci się w kółko wokół tego samego i wraca do punktu wyjścia, relacja z Maxonem ruszyła się może o dwa centymetry, o pozostałych kandydatkach nie wiemy niemal nic, wątek rebeliantów ogranicza się do dwóch kawałków puzzli. Jedyne, co w tej książce naprawdę szczerze lubię, to wątek publicznej chłosty: główna bohaterka wykazuje się lojalnością, Maxon musi wziąć na klatę trudną decyzję, jedna z bohaterek z podniesioną głową przyjmuje poważne konsekwencje swoich czynów, romans trafia wreszcie na istotny problem do przemyślenia. Cała reszta książki – nudy, nudy, nudy. Nawet o byciu księżniczką bez zobowiązań otoczoną luksusem nie można sobie porządnie pofantazjować.
^ Amerika po obiecaniu, że podejmie wreszcie jakąś decyzję, koloryzowane
[Recenzja została po raz pierwszy opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]
Drugi tom "Rywalek". Do pałacu przybyło trzydzieści pięć dziewcząt. Teraz zostało ich tylko sześć. Ami i książę Maxon stają się sobie coraz bliżsi, jednak dziewczyna wciąż pamięta o Aspenie, chłopaku,...
Patrząc twoimi oczami na tę książkę, co mi się tam podobało? Chociaż gimnazjum to były czasy niemyślenia😂 Recenzja świetna. Podążając za klasykiem, mam ochotę pójść oglądać jedyną prawilną księżniczkę, która musi wybrać między Lordem, a ogrem z o wiele lepszym osłem. Dobranoc.
× 2
Komentarze (1)
@KazikLec · ponad 4 lata temu
"Chociaż gimnazjum to były czasy niemyślenia" - ach, każdy wiek ma swoje głupotki :D
"SomeBODY once told me..."
@sehar · ponad 4 lata temu
Czytałam jakiś czas temu Rywalki. Zastanawiałam się czy nie sięgnąć tak z ciekawości po drugą część, żeby przekonać się czy główna bohaterka jest tak samo nijaka jak wcześniej, zaś fabuła kręci się wokół uroczystych obiadów, nowych olśniewających kreacji i pełzającego romansu z księciem. Z recenzji wnioskuję, że tak, wszytko zostało po staremu. No, doszedł trójkąt miłosny, to się zmieniło. Tak jak ty nie cierpię trójkącików w YA. Obmacująca się to z jednym to z drugim chłopakiem bohaterka jest najgorsza. Wątki z rebelią byłby świetne.... w komediach ala Monty Python i Święty Graal. Wyobrażam sobie króla mówiącego do rebeliantów "Dobra, zapiszę was sobie w kalendarzyku na poniedziałki i czwartki. Umówmy się, że w te dni napadacie na mój zamek. Biegajcie sobie po nim i buntujcie się ile chcecie, tylko proszę uważacie na porcelanowe filiżanki prababci Argentiny" ;) Dystopia robi tutaj wyłącznie za blade tło do romansu nastolatków, nie zdziwię się, jak okaże się, że autorka wybrała ten motyw wyłącznie ze względu na trendy w młodzieżówkach.
× 1
MA
@Maryboo · ponad 4 lata temu
Ja chciałam tylko powiedzieć, że równo połowę kandydatek zdołałam dopasować do opisów wyłącznie drogą eliminacji. Jak to świadczy o jakości dzieła w kontekście analiz i znajomości materiału źródłowego (a co jak co, ale na duperelkach dotyczących tej serii znam się w stopniu, który mnie niemal przygnębia), niech każdy odpowie sobie sam.
× 1
Komentarze (1)
@KazikLec · ponad 4 lata temu
Znać eksperta :D
Potraktowanie konkurentek to dla mnie największy żart tej serii. Trzeba było od razu wylosować cztery laski, a nie głowę zawracać. Teraz do mnie dotarło chociażby, że przecież rodzina Natalie przyjechała do pałacu na Halloween i to byłby taki świetny moment na pokazanie jej siostry i ich więzi, ale nie. Po co. Przecież mamy za mało scen z Aspenem podsuwającym rękaw do wysmarkania miłosnych zgryzot.
Drugi tom "Rywalek". Do pałacu przybyło trzydzieści pięć dziewcząt. Teraz zostało ich tylko sześć. Ami i książę Maxon stają się sobie coraz bliżsi, jednak dziewczyna wciąż pamięta o Aspenie, chłopaku,...
W rywalizacji o uwielbienie urokliwego Maxona oraz o koronę w tym totalitarnym królestwie pozostało tylko sześć kandydatek, która z nich podbije serca księcia, poddanych oraz samego króla? Pierwszy ...
America bierze udział w Eliminacjach. Z trzydziestu pięciu kandydatek na żonę księcia Maxona, pozostało już tylko sześć. Napięcie między dziewczynami rośnie, każda chce poślubić księcia i pozyskać ko...
@lunka.bookstagram
Pozostałe recenzje @KazikLec
Chryzantema, cytra, topór
To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...
1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...