Bożonarodzynki z natury są utarte, szablonowe i lepią się od cukru.
Bohaterowie, jacy są, tacy są, linia fabularna jakaś, ale też jest, a utrwalony w tradycji lejtmotyw popycha ten sezonowy przekładaniec do przodu.
Co mamy tym razem?
Jaśminie niebo wali się na głowę. Jej do niedawna jeszcze narzeczony utopił ją w długach, a gdy on plażuje w tropikach z aktualną flamą, Jaśmina próbuje ocalić z dawnego życia cokolwiek.
Łoł!
Co odróżnia Nieświętego mikołaja od innych bożonarodzeniowych bajek to jej schemat, umocowany w klimatach południowoamerykańskiej telenoweli.
Poniekąd samo imię bohaterki może być tu swoistym ostrzeżeniem. Przynajmniej dla mnie ma w sobie coś takiego, co przywołuje duchy latynoskich tasiemców.
I tak jak w każdej soap operze wszystko, co tylko możliwe, jest rozciągnięte do granic wytrzymałości, tak i tutaj każde nieszczęście osiąga rozmiar co najmniej apokalipsy, a nagromadzenie wątków różnych sprawia, że ten właściwy gdzieś ginie i ucieka. W Nieświętym mikołaju zamazuje się pod zwałami różnorakich ględów o huzarze i pupie Maryni. Rozumiem pierwszogrudniową opowieść o staruszce, o zielonym szaliku czy kredensie Micheasza. Tak, one budują klimat. Ale trzy strony o Grażynce, która udawała spazmy, bo smakowała jej domowa malinówka?! Na co? Po co?
Temu podobnych wtrętów jest dużo, dużo więcej. Do samej akcji nie wnoszą one nic, skutecznie natomiast odwracają uwagę, od tego, co dla dramaturgii zdarzeń najważniejsze.
Z drugiej jednakże strony…
Z drugiej jednakże strony takie rozciągnięcie kanwy, zamydlenie jej dodatkowymi bredniami sprawia, że czytelnik zwraca mniejszą uwagę na upozowane, ale w sumie, aby z grubsza ciosane postaci bohaterów.
Zaznaczonych w najlepszym razie symbolicznie. Hałaśliwych, wręcz: krzykliwych, lecz gdy się im przyjrzeć- bez wyrazu.
Tytułowy nieświęty Mikołaj na przykład. Od początku do końca: klasyczna tajemnicza twarz, czyli dupa w lufciku. Albo Franek, który wyskakuje nagle, niczym diabeł z pudełka.
Jak narracja: czyste, żywe ecie-pecie. Czcza gadanina, która w lwiej swojej części do przebiegu zdarzeń wnosi kompletnie nic. Jakby sama Kordel oprócz chwytliwego pomysłu na książkę nie miała pomysłu na jej wykonanie. Skleciła jakieś coś i uzupełniła czymkolwiek, byle zgadzała się ilość znaków. Znakomicie natomiast podnoszące objętość samej książki. Gdyby nie nagromadzenie dodatkowych obciążników, historię Jaśminy dałoby się zmieścić na kilku, góra: kilkunastu kartkach. A tak, proszę: „Nieświęty Mikołaj” liczy sobie prawie czterysta stron. O czym warto pamiętać: Czterysta stron słowolejstwa i ględów o niczym.
Wszystko to natomiast, czyni z Nieświętego mikołaja bożonarodzynkowy kant.
Moja ocena:
0/10 + 100 BP z rozczarowania