Czasem jest tak, że po przeczytaniu jakiejś powieści chciałoby się wrócić do jej początku, by czytając ponownie, już znając zakończenie, tym lepiej delektować się wszystkimi smaczkami/tropami/znakami umieszczonymi w tekście przez autora czy autorkę (The-Sixth-Sense-Syndrom, jak kiedyś mówiono :) ). No to to nie jest jedna z takich pozycji :) To nie jest książka, w której umiejętnie i w sposób przemyślany rozłożono ślady, na podstawie których możemy do czegokolwiek dojść. Przeciwnie, to jak może nie tyle niewprawnie czy głupio, ile jakoś tak totalnie bez satysfakcji czytelniczej dla odbiorcy, rozmieszczono w tej powieści oznaki świadczące o co w niej chodzi, to wręcz przy zakończeniu lektury rzuca się w oczy. Wszystko, od motywu z naszyjnikiem (totalnie tego nie kupiłem) po tą dziwną rozmowę telefoniczną (czy to w sumie nie było całkowite sknocenie pomysłu na ten tekst?) tak bardzo się nie składa (mimo, że widzimy, że Ware stawała na rzęsach, żeby się złożyło), że to aż dziwne, że coś może się tak bardzo nie składać. Zresztą - czy fakt, że pod koniec mamy dokładnie, krok po kroku, podane co się tam wydarzyło, fakt po fakcie opowiada nam się o tym, o co w "Pod Kluczem" szło, nie świadczy po części o tym, że sama - zdolna, nie mam co do tego po przeczytaniu tej, całej jednej jej powieści - autorka jakoś poczuła, że nie tyle intryga, ile to, jak prowadzi czytelnika do rozwiązania owej intrygi całkowicie się jej nie ułożyło? Rzecz interesująca, motyw z naszyjnikiem, choć w sumie marginalny dla akcji jako takiej, też został nam tak właśnie "wielkimi literami" wyjaśniony.
Ponadto... czy jeśli w tekście jest naprawdę mało postaci, takich w miarę ważniejszych to mamy w sumie siedem, a ja pod koniec dalej nie do końca rozróżniam co najmniej dwójki z nich (nie wiem które kryje się pod którym imieniem i, co za tym idzie, o którym właśnie czytam) to to samo w sobie nie świadczy o jakimś problemie w tej sferze?
No to tyle na temat zakończenia powieści :) Tak, powiedzmy, że taki już ze mnie chłopak na opak, że od niego zacząłem tę recenzję. Teraz zaś przejdźmy to jej początku i tego, jak się ona rozwijała. Cóż... Ależ to było klasyczne. Klasyczny, wręcz w stylu dziewiętnastowiecznej powieści angielskiej rozwój fabuły, klasyczne przedstawienie nam bohaterów, nawet forma powieści epistolarnej jest jakże klasyczna. Patrzcie, nawet scena erotyczna ze stajennym (hehe) jakże dobrze się w to wpisywała (no tak, to przecież powieść o nawiedzony domu na prowincji, zapomniałem wspomnieć. Klasycznie, nikt nie zaprzeczy, prawda?). Klasyczne metody gry z czytelnikiem, klasyczne rozplanowanie scen. Może, hmmm, klasycystyczne wręcz? :) I, przyznać trzeba, bawimy się tym nieźle. Z jednej strony totalnie nie byłem ciekaw tego, jak się całość rozwinie i zakończy, główna bohaterka nie budziła we mnie absolutnie żadnych emocji (no, może poza lekką irytacją. No, okej, może i poza coraz to, z każdą stroną, narastającą irytacją :)), z drugiej jakoś tam się wciągnąłem, strona leciała za stroną i... i zwyczajnie dobrze się bawiłem. I aż gdzieś tak do osiemdziesięciu procent akcji - gdy pojawiły się nagłe zwroty akcji - myślałem, by dodać autorkę do ulubionych.
Te końcowe zwroty akcji to w ogóle materiał na całe osobne opracowanie. Można była na serio odnieść wrażenie, że pisarka cokolwiek nagle przypomniała sobie, że przecież pisze thriller, więc koniec z klasycznością, przełamujemy ją i idziemy w coś mocnego. I teraz tak: moim zdaniem nie spełniały żadnego z dwóch kryteriów, które warunkują to, czy tego typu zagrywki literackie są udane. Ani nie wynikały specjalnie ze zbudowanej wcześniej fabuły, ani też nie były szczególnie potrzebne. Powieść jak najbardziej mogłaby się obejść bez nich. Mimo to, trzeba przyznać, jakoś tam robiły wrażenie. Widać było po nich ogólną biegłość pisarską Ware.
Aha, tak, jak wcześniej pisałem, że rozwój akcji nie budził we mnie żadnego zainteresowania, tak muszę przyznać, że jedna rzecz mnie w sumie w trakcie lektury interesowała - mianowicie to, czy zostanie wyjaśnione to, jak bardzo sztuczny i niewiarygodny jest sam punkt wyjścia narracji. To, czemu ta opowieść się w ogóle zaczęła i rozwija. I, uczciwie trzeba przyznać, o tym autorka nie zapomniała, pod koniec mamy odpowiedź, wcale niezłą, minimalistyczną i w sumie zrobioną okej.
6/10, bo po prostu ogólnie czytało się całkiem ciekawie :)