Kiedy pewnego razu otworzyłam maila z zapowiedziami nowych sierpniowych książek, moją uwagę od razu przykuła powieść sygnowana nazwiskiem Danuty Noszczyńskiej. Odkurzywszy moją zapełnioną po brzegi pamięć skojarzyłam, że cztery lata wcześniej miałam przyjemność zapoznać się z jej wyśmienitą książką „Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana”. Wspominając, jak świetnie się bawiłam podczas tej lektury, w te pędy zabrałam się za świeżynkę oferowaną przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. I wiecie co? Wciągnęło mnie, aż miło!
Na wstępie muszę przyznać, że niniejszej książce uczyniono sporą krzywdę. Otóż, w moim odczuciu opis jest całkowicie nieadekwatny do treści zawartej w niej historii. To znaczy, nie, teraz ja przesadzam; opis jest bardzo okrojony i skonstruowany w taki sposób, że „Dopóki śmierć nas nie połączy” zdaje się być typowym romansidłem. Nie żebym miała coś przeciwko tego typu książkom – po prostu już dawno temu wyrosłam z tego gatunku i niezbyt rwę się do zapoznawania się z miłosnymi rozterkami (zazwyczaj naiwnych) bohaterów. A jednak, mimo tych obaw, postanowiłam zapoznać się z tą propozycją.
Jakże miłe „rozczarowanie” mnie czekało, gdy w końcu wciągnęłam się w nieszczęśliwą historię Małgośki! Oczywiście najpierw dostałam w twarz mięchem, którym dziewczyna rzuca w codziennej mowie, ale szybko okazało się, że jest to tylko system obronny bohaterki stosowany w wyjątkowo stresujących sytuacjach – nie oceniam, ponieważ i mnie zdarza się w ten sposób odreagowywać pewne stresy. (Zresztą, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sobie nie zaklął w chwili, gdy krew uderza do głowy). Po tym początkowym zgrzycie (szczęśliwie) wyszło na jaw, że to nie Gośka będzie narratorką powieści, lecz starsza od niej o jakieś ćwierć wieku sąsiadka Dorota, która, po rozwodzie zaszywszy się w swoim mieszkaniu, obserwuje życie młodej dziewczyny podążającej za marzeniami o lepszym życiu. Jako że niełatwo jest prowadzić satysfakcjonujące życie tyrając na zmianę a to w warzywniaku, a to w dziale ochrony czy też jako sprzątaczka, marząc o zdaniu matury i pójściu na studia, a po godzinach wchodząc w zatargi z młodymi chuliganami – Małgorzata postanawia wykorzystać swoją niespotykaną urodę jako kartę przetargową i narzędzie szybkiego zarobku. Na krótką metę była to decyzja opłacalna, jednak niosła ze sobą długotrwałe, negatywne skutki, które – przeplatane chwilami wielkiego szczęścia – ciągnęły się aż do końca powieści.
Z biegiem akcji możemy zauważyć, jaką przemianę przeszła główna bohaterka. Z narwanej, bezpośredniej i trochę wrzaskliwej dziewczyny ze wsi, Małgorzata przeistacza się w młodą kobietę konsekwentnie dążącą do ustalonych przez siebie celów, odważnie biorąc na klatę wszelkie niepowodzenia, wierną własnym przekonaniom, a przy tym niesamowicie ambitną. Nie dziw zatem, że z ogromną determinacją starała się wyrwać z zapyziałej wsi, w której nie czekało jej nic dobrego, prócz tęgich batów zadawanych przez ojca, a w przyszłości przez wybranego odgórnie potencjalnego męża – bo w końcu przecież taka tradycja na tej wsi jest, nie?
Dorota, narratorka powieści, jest wierną powierniczką wszelkich trosk gnębiących Gośkę, a także rzetelnym obserwatorem i zręcznym tropicielem niecodziennych historii. Jako dziennikarka pewnego pisma zajmującego się tematyką oscylującą wokół zjawisk paranormalnych, ma niesamowitą szansę zmierzyć się nie tylko ze zjawami, ale także z duchami przeszłości. Jako jedyna ze wszystkich postaci przedstawionych w powieści ma odwagę skonfrontować wszelkie domysły, plotki i pomówienia z niezaprzeczalnymi faktami, do których innym nie chciało się dotrzeć. W końcu tak jest łatwiej, bo komuż chciałoby się dociekać prawdy?
Co mnie najbardziej zaskoczyło w książce „Dopóki śmierć nas nie połączy”, to jej złożoność i wielowątkowość, która z początku zdawała mi się być całkowicie zbędna, jednak z biegiem akcji nabrała większego sensu. Początek trochę zgrzytał mi między zębami, zbyt szybko wszystko się działo i już po przeczytaniu parędziesięciu stron zostały przedstawione i niemal rozwiązane wątki zawarte w opisie książki, lecz jej końcówka twardo przykuła moją uwagę i trudno było mi oderwać się od treści historii. Ostatecznie losy Małgorzaty prześledziłam w niemal równe dwanaście godzin, co uważam za niezłą rekomendację. Wprawdzie jest tu sporo nierealnych treści i zbiegów okoliczności, jednak tworzą one ciekawy klimat powieści, która w końcu nie musi być co do joty prawdziwa. I choć nie jest to powieść skrząca się humorem (jak to jest w przypadku wcześniej przytoczonego przeze mnie tytułu „Pod dwiema kosami...”), sporo jest tu zadumy, a i dreszczyku tajemnicy nie zabraknie, to jako szybkie czytało na leniwy dzień niniejsza książka jest dobrą propozycją.
A mnie jeszcze przez jakiś czas będzie prześladować zapach migdałów…