Sir Arthur Conan Doyle – angielski lekarz żyjący na przełomie XIX i XX wieku. Spirytysta, autor powieści detektywistycznych, a także zwolennik powieści fantastycznej. Założę się, że większość z Was, oprócz starszych czytelników, wiedziała tylko o fakcie numer dwa. Sir Arthur zasłynął na świecie cyklem opowiadań i czterema powieściami o niezwykłych przypadkach Sherlocka Holmesa, genialnego detektywa, spisanych przez jego druha, Johna Watsona. Odbicie popularności Holmesa można znaleźć w dwóch płaszczyznach kulturowych: w sferze filmowej oraz książkowej. Dzisiaj jednak nie będę pisała o zagadkach detektywistycznych. Pragnę zapoznać Was z jedną z wielu pozycji z dziedziny fantastyki, które wyszły spod pióra sir Doyle’a. Zapraszam Was na niezwykłą podróż na dno oceanu Atlantyckiego oraz w głąb wnętrza ziemi.
I.
Jest rok 1926. Jakiś czas po katastrofie parowca Stratford, w której zaginęli wszyscy jego pasażerowie, na wodach Oceanu Atlantyckiego odnalezione zostają tajemnicze szklane kule. Co ciekawe, takie kule fizycznie nie powinny być zdolne dryfować po tafli wody, a jednak unoszą się z lekkością, niczym bańki mydlane. Cała wyprawa zorganizowana przez doktora Maracota (o wyglądzie zasuszonej mumii, wielkiej inteligencji i wiedzy) oraz jego załogi, Cyrusa Headley’a i Billa Scalana, była owiana woalem tajemniczości oraz ukrytej intrygi. Mówiono, że dr Maracot, który był osobą wielce ekscentryczną i niechętnie odnoszącą się wobec prasy, przebudował statek, by ten mógł pracować na głębinach morskich. Prawda to czy fikcja? Przecież wiadomo, że ciśnienie na dnie oceanu zdolne jest zmiażdżyć każdy żywy organizm!
Szklane kule wyłowione z wody świadczą o czymś zupełnie innym, wręcz niewyobrażalnym dla ludzkiego rozumu. Po ich zniszczeniu (a nie było to łatwe) okazało się, że zawierają listy napisane przez zaginionych w katastrofie dr Maracota oraz Headley’a! Cała trójka – wraz z Billem Scalanem – świadomie opuściła się w specjalnej, zbudowanej przez doktora kapsule na dno rowu znajdującego się w Oceanie Atlantyckim. Pobudki? Chęć doświadczeń naukowych oraz dążenie do nadania zapadlinie nazwiska Maracota. Jak zapewne założyliście, śmiałkowie przeżyli tą niebezpieczną podróż i wylądowali na dnie oceanu. Stają się mimowolnymi świadkami niesamowitej flory i fauny tam panującej, a także odkrywają coś niesamowitego: Atlantyda i jej mieszkańcy istnieją naprawdę!
Jak zatem potoczą się dalsze losy naszych bohaterów w roli więźniów Atlantydy? Czym ta starożytna cywilizacja zaskoczy mieszkańców naziemnego świata? I czy możliwa jest reinkarnacja oraz życie wieczne?
II.
Profesor Challenger jest jeszcze większym ekscentrykiem, niż wspomniany wcześniej dr Maracot. Profesor to potężnej postury mężczyzną w słusznym wieku, o czarnej grzywie upodabniającej go do lwa – nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru. Jest gwałtowny, bojowy, niemalże prymitywny, ale zarazem odznacza się niesamowitą inteligencją i światłością. Pewnego dnia, wraz ze swoim znajomym dziennikarzem Malonem, dostaje polecenie obejrzenia tajemniczego wynalazku Łotysza Teodora Nemora. Otóż, jego maszyna posiada właściwości rozkładania na atomy każdy przedmiot i każdą osobę w obrębie jej działania. Ich materia ulega rozkładowi i wraca do pierwotnego stanu bez wszelkiego uszczerbku. Na miejscu obaj panowie, Challenger i Malone, poddają się eksperymentowi Łotysza i okazuje się, że maszyna naprawdę działa! Jednak zaraz po szczęśliwym wyznaniu Teodora Nemora o sprzedaniu patentu na maszynę wielkiemu mocarstwu i możliwości wykorzystania jej do rozpętania kolejnej, tym razem definitywnej wojny światowej, dzieje się rzecz niesłychana…
Jak na zagrożenie świata poprzez wykorzystanie maszyny rozkładającej każdą rzecz, każdą osobę na ziemi zareagował profesor Challenger? Czy Malone, jako dziennikarz, odważy się ujawnić całą prawdę czytelnikom angielskiej prasy? Co takiego niesamowitego wydarzyło się po zatrważającym wyznaniu Łotysza?
III.
Jakiś czas później profesor Challenger postanawia przeprowadzić niesamowity eksperyment. Otóż porównuje Ziemię (i inne planety Układu Słonecznego) do jeżowca i twierdzi, że tak naprawdę jest istotą żywą nieświadomą, że na jej grzbiecie żyją byty pasożytnicze. Postanawia udowodnić to światu poprzez prosty eksperyment: chce przedostać się do wnętrza Ziemi i poprzez świder artezyjski wwiercić się w jej istotę. Do tego celu potrzebna jest mu pomoc Peerlessa Jonesa, który ten świder wykona i dostarczy. Jest jednak ważna sprawa: prasa pod żadnym pozorem nie może poznać szczegółów jego eksperymentu!
Czy profesorowi Challenferowi uda się doprowadzić badanie do satysfakcjonującego finału? Czy uda mu się wybudzić Ziemię z drzemki? Jakie niesamowitości kryją się w jej wnętrzu i jak zareaguje na bodźce zadane przez obce byty?
„Głębina Maracot” to książka, która zawiera w sobie trzy powyższe opowiadania napisane pod koniec lat 20-tych XX wieku. Widać w nich nie tylko duże zainteresowanie sir Doyle’a literaturą fantastyczną, ale także silne nawiązania do spirytyzmu, któremu autor oddawał się po tragicznej w skutkach pierwszej wojnie światowej – stracił w niej syna, brata, szwagra i siostrzeńca. W akcie rozpaczy i tęsknoty za synem zaczął chodzić na spotkania spirytystyczne w nadziei, że uda się nawiązać z nim kontakt. Swoje poglądy na temat reinkarnacji i życia wiecznego wyraźnie zaznaczył w pierwszym, tytułowym opowiadaniu. Dwa pozostałe pozostają w sferze naukowych gdybań będących w ścisłym związku z fantastyką. Wszystkie trzy intrygują samym pomysłem na ich stworzenie.
Na uwagę zasługuje nie tylko pomysł, ale także dobrze skreślone postacie oraz forma narracji. Zauważyłam, że w każdym tworze sir Doyle’a bohater jest ekscentrycznym geniuszem, którego poczynania są bezpośrednio opowiadane przez jego towarzysza. Spotkacie tu więc narrację identyczną z tą, którą otrzymaliście w przygodach Sherlocka Holmesa. Jest swojsko, a zarazem z nutą nowości!
Uważam, że każdy, kto uwielbia opowiadania detektywistyczne sir Doyle’a powinien zapoznać się z chociaż jedną pozycją z gatunku fantastyki tego autora. Niczego nie stracicie, a na pewno zyskacie. „Głębina Maracot” nie jest górnolotną pozycją, ale należy przygotować się na lekkie trudności w postaci starej polszczyzny oraz licznych błędów ortograficznych – to wydanie z 1984 roku nigdy nie spotkało się z korektą…