„Wzgórze dzikich kwiatów” Kimberley Freeman to powieść, na którą miałam ochotę od bardzo dawna. Odkąd niemal trzy lata temu pojawiła się w zapowiedziach wydawniczych byłam przekonana, że historia ta poruszy moje serce. I rzeczywiście tak się stało.
Autorka splata ze sobą dwie interesujące historie – byłej baletnicy Emmy i projektantki odzieży Beatie, wnuczki i babci – kobiet, które dzielą pokolenia a łączą silne rodzinne więzy. Tytułowe Wzgórze dzikich kwiatów to posiadłość na Tasmanii, gdzie kiedyś wypasano owce położona nieopodal miasteczka Lewinford. Beatie była mocno związana z tym miejscem w czasach swojej młodości. Opuściła je dość niespodziewanie w przykrych okolicznościach. Po latach właśnie ten dom wraz z przyległą do niego ziemią Emma otrzymuje w spadku po swojej ukochanej babci. Jej skomplikowana sytuacja życiowa sprawia, że zaplanowany krótki pobyt na Tasmanii przedłuża się, a rodzinne pamiątki sprzed wielu lat pomagają odkryć sekrety babcinej młodości. W ten sposób Emma poznaje zupełnie nowe oblicze Beatie, staje się świadkiem jej przeszłości, trudnych wyborów i życiowych decyzji.
Powieść Kimberley Freeman bardzo mi się podobała. Znalazłam w niej wiele emocji i wzruszeń, wydarzenia mocno mnie zaciekawiły, a bohaterowie okazali się bardzo autentycznymi i wiarygodnymi ludźmi. Zestawienie dwóch odrębnych historii – jednej opowiadającej o życiu babci w pierwszej połowie XX wieku i drugiej, z czasów nam współczesnych dotyczącej jej wnuczki – okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem dla opisywanych zdarzeń. Opowieści te przeplatają się ze sobą, by w pewnym momencie zacząć się zazębiać i wzajemnie uzupełniać. W rezultacie otrzymujemy przepiękną, rozbudowaną opowieść o rodzinie, trudnych życiowych wyborach, niełatwych, czasem wręcz patowych decyzjach i ich późniejszych konsekwencjach, ale także o wielkiej miłości, która jest ponad czasem, ludzką podłością, zawiścią i nienawiścią. Podróż na Antypody, do egzotycznej, nieznanej Tasmanii jest ekscytującą, ale także pouczającą przygodą, z której należy wyciągnąć właściwe wnioski. Lokalna społeczność małego miasteczka rządzi się swoimi prawami. Plotki i pomówienia nie ułatwiają życia, ale czasem trzeba nauczyć się je ignorować w imię wyższej konieczności. Stosunki społeczne pomiędzy ludnością białą i Aborygenami pozostawiają wiele do życzenia. Konflikty i szykany na tle rasowym doprowadzają do niejednej tragedii, a fałszywe chrześcijaństwo staje się powodem bólu i cierpienia.
Gdybym miała wybrać spośród tych dwóch przeplatających się płaszczyzn tę, która bardziej zapadła mi w serce, to na pewno byłaby to opowieść o przeszłości, czyli historia Beatie. Przyznaję, że w takich dwupłaszczyznowych powieściach zazwyczaj to właśnie dawne wydarzenia budzą we mnie najwięcej emocji. Przyznaję, że autorka bardzo rzetelnie i z dużą dokładnością podeszła do obu relacji oferując nam przepiękną, nastrojową i przepełnioną dobrymi wrażeniami powieść, w której nie ma miejsca na zniechęcenie, czy nudę.
Pomimo swoich pięciuset stron książkę czyta się szybko. Plastyczny język pozwala bez trudu wyobrazić sobie opisywane miejsca i docenić piękno tamtejszego krajobrazu.
„Wzgórze dzikich kwiatów” to moje drugie spotkanie z autorką. Pamiętam, że „Zatoka latarni” również wpasowała się idealnie w mój gust literacki. Żałuję tylko, że jak na razie tylko te dwa tytuły doczekały się polskiego przekładu. Może warto byłoby pokusić się o wydanie kolejnej powieści pani Freeman. Myślę, że wielu czytelników ze mną na czele byłoby bardzo usatysfakcjonowanych.
Polecam serdecznie obie książki autorki. Znajdziecie w nich egzotyczne miejsca, tajemniczą przeszłość, ciekawych bohaterów i wiele, wiele miłych wrażeń.