Cytując popularnego mema, "ah shit, here we go again".
A skoro przy "shit" jesteśmy, to tak, dalej jest źle. Przyglądanie się, dlaczego konkretnie jest źle może jest i ciekawsze, ale to nie znaczy, że jest postęp. Co do stylu, położę tu cytaty bez komentarza, takie do samodzielnej zadumy: "Jego gejowskie ramiona zaplotły się na piersiach." "Były w nim inne meble, kolor ścian z białego zmienił się na szary, a łóżko z płaskiego naleśnika nagle dostało kolumn."
Szykujcie się też na masę powtórzeń. Autorka najwyraźniej podjęła jakiś czelendż, który nie pozwala jej na użycie słowa "wytatuowany", więc musimy bezustannie czytać o "kolorowym" Nacho. Żałuję, że nie mam statystyk podsumowujących, ile razy padło "dupka" (cudowna, twarda dupka Nacho, ma więcej charakteru niż większość postaci), "miętowy", "cwaniacki uśmieszek", "nabił mnie" (na swojego potężnego, idealnego kutasa ofc) czy "wepchnął język".
Najbardziej zaskakującą zmianą jest porzucenie chmurnego Massimo na rzecz chłopięcego Nacho (zdrobnienie od Ignacio, nikomu nie przeszkadza, że dorosły mafiozo każe mówić do siebie "Ignaś"). Rozstanie motywowane jest rzekomą przemianą w charakterze męża, choć gdyby zestawiono pierwszoczęściowego Massimo z aktualnym i kazano czytelnikom znaleźć dziesięć różnic, to nikt by nie podołał. Laura ucieka od ciemnookiego Sycylijczyka, który nie szanował jej prywatności, kontrolował każdy aspekt życia, podsłuchiwał, upupiał, ciskał szkłem o ściany i popisywał zaborczością prosto w ramiona zielonookiego Kanaryjczyka, który nie szanuje jej prywatności, kontroluje każdy aspekt życia, podsłuchuje, upupia, ciska szkłem o ściany i popisuje zaborczością. Zmiana w obiekcie westchnień jest tak niewielka, że właściwie kosmetyczna. No, właściwie Nacho jest po prostu "bardziej": gra na skrzypcach, mówi językami ludzi i aniołów, jest mistrzem surfingu, gotowania, strzelectwa, tańca... No przecież nie mogłoby być tak, żeby Blanka nie wymieniła starego modelu nie nawet na lepszy, tylko na vip delux premium. Romans pozostaje bez zmian. Autorce widać w wyobraźni się nie mieści coś innego, niż bycie obsypywanym górami prezentów, kończenie kłótni trzaskiem drzwi oraz spotykaniem się głównie i przede wszystkim na seks bez zabezpieczeń.
Laura ta paskudna bohaterka. Leniwa, egoistyczna, bez zainteresowań. Wulgarna hipokrytka (ile to gorzkich słów nasłuchaliśmy się w poprzednich częściach na temat wierności i niewybaczania zdrad, no ale co wolno bohaterce...), która w dalszym ciągu ma absolutnie w nosie fach kochanka tak długo, jak liczba kozaczków w szafie się zgadza, a zlecenie morderstwa jest pretekstem do urządzenia sobie wakacji w Egipcie. Laura rozkręca firmę otrzymaną w prezencie od męża i choć opiera się na cudzej forsie, ma nieograniczone wydatki i zagląda doglądać biznesu od wielkiego święta zostawiając zarządzanie osobom trzecim, jest święcie przekonana, że jest taka zaradna, zdolna i zdeterminowana, tak bardzo wszystko osiągnęła sama. Gdy chłopa nie ma w pobliżu, czas wolny mija na zakupach i chlaniu. Chlaniu absolutnie żenującym, piciu dla samego picia, z publicznym robieniem obory, haftowaniem, darciem się do przyjaciółki jak na patostreamie. Opisowi fashion week poświęcono może z pięć ogólnikowych zdań (a przecież autorka wyraźnie interesuje się modą!), ale na pijacki bełkot, procentowe wywrotki i kacowe boleści znalazło się miejsca a miejsca!
Wątek mafii poleciał już na na koński łeb, na skręconą szyję. Cały świat przestępczy kręci się wokół tego, czyją akurat utrzymanką jest Laura. Potencjalna wojna gangów, potracone interesy, zerwane pakty - nie można liczyć się z kosztami, gdy Olo rzuca się na podłogę i urządza cyrki, bo chce widzieć dupę szefa wrogiej rodziny na swoim weselu. Strasznie groźny skrytobójca Nacho zajmuje się "pracą" zawsze poza kadrem, a Laura nigdy nie musi zmierzyć się z tym, czym zajmuje się jej chłoptaś (choć ma dużo czasu na uwagi, że, hi hi, morderca, a nosi japonki!). O strasznie sprytnej intrydze z przesyłką nawet nie chce mi się pisać, bo kończy się, zanim właściwie się zacznie.
Autorka dalej nie zadaje sobie najmniejszego trudu, by zrobić najminimalniejszy risercz. I tak nasza bohaterka dostaje zaproszenie na fashion week do "Portugalskiego Lagos" (tak, z przymiotnikiem z wielkiej litery), choć w realnym świecie impreza ma miejsce owszem, w Lagos, ale nigeryjskim. Pojawia się na nich Karl Lagerfeld, a raczej jego duch, bo projektant w trakcie ich trwania nie żył od kilku miesięcy. Przeprowadzanie aborcji na Wyspach Kanaryjskich dla dobra dramaturgii jest nielegalne (i tę nielegalność można łatwo obejść "ej, doktor, nie bądź taki, miej sumienie!"), choć tak naprawdę przez pierwszy trymestr aborcja jest na życzenie. Tematu przeszczepu serca nie będę nawet poruszać, za to chętnie opowiem o krótkim fragmencie, w którym nasza biała turystka z politowaniem obserwuje los egipskich kobiet. Dowiadujemy się chociażby, że egipska policja obyczajowa może skazać na karę śmierci (bzdura). Albo że gdyby Nacho był muzułmaninem, a nie chrześcijaninem, to pewnie już by kamieniował za odsłonięte kolana. Albo że "spora część tutejszych pań wyglądała jak buki z Muminków", "zakutane w szmaty pokazywały tylko oczy, albo i to nie". Już pomijając ten pogardliwy ton pseudowyzwolonej białej pani, egipskie muzułmanki chodzą w normalnych ciuchach (tyle że z długimi rękawami, co też wiąże się z pogodą) ograniczając się do zakrywania włosów, natomiast te noszące niqaab (nie mówiąc już o burqach) są w zdecydowanej mniejszości. Nie wiem, czemu miał służyć ten opis wakacji w Egipcie, chyba popisaniu się ignorancją w sosie "Maroko, Egipt, Arabia Saudyjska, jeden pies".
No właśnie, skoro przy psach jesteśmy. W tej części też pojawia się pies, Prada, i poprowadzenie jej wątku wiele mówi o warsztacie pisarskim. Laura dostaje szczeniaka w prezencie od Massimo na zgodę i ucieka z nim pod pachą, gdy mąż wpada w pijacki szał. Gdy Laura wiąże się z Nacho, pies przepada, nasza bohaterka nie poświęca mu ani pół przelotnej myśli. I biedna Prada pałęta się poza kadrem zostawiona sama sobie, dopóki Massimo nie tnie jej na kawałki i wysyła eks-żonie w pudełku po butach. Prada jest najpierw zabawką dla znudzonej kochanki, potem zostaje przerobiona na rekwizyt horrorowy nastawiony na tanie szokowanie, tak czy siak, nie żywe stworzenie, tylko przedmiot. Ale to nic, bo potem Laura dostaje od Nacho nowego, lepszego pieska, a nie takie byleco jak tamten, którego imienia nawet nie pamiętam! Autorka z pewnością nie miała tego na myśli, ale całkiem subtelnie udało jej się zaprezentować swoją bohaterkę jako skrajną egoistkę bez grama empatii.
Elementy świata przedstawionego znikają się i pojawiają zależnie od widzimisię. Na ten przykład wcześniej wspomniana Prada, ale też klaustrofobia Laury (o której nawet się nie zająknięto w poprzednich częściach), siniaki po gwałcie znikające akurat wtedy, gdy bohaterka chce założyć strój odsłaniający brzuch, Flavio okazuje się nie być mężem Amandy, fobia na punkcie samolotów przestaje mieć znaczenie, gdy piękny Nacho pilotuje, goście restauracji nawet nie mrugną przy strzelaninie, śpiączkowy majak okazuje się przepowiednią dokładną jak zapis filmowy, brak nerki nijak nie wpływa na dietę czy ograniczenie alkoholu...
Lipińska napisała porno. Nie jest to dobre porno, ale nie ma absolutnie nic złego w tym, że jest książką do fapania. Szkoda tylko, że według autorki to wybitna literatura, przełomowy erotyk zrywający z Polek gorsety, poruszający ważne tematy społeczne, zmieniający życie setek kobiet (w przeciwieństwie do działalności feministek, które nic dla praw obywatelek nie zrobiły, tylko ważne dzieło szkalują). To tłumaczy te odczapne ochłapy udające poważne wątki, jak depresja Laury (której źródłem okazuje się nuda, a lekarstwem - znalezienie sobie zajęcia), dwuzdaniowy apel na początku zachęcający do cytologii (na pewno od tego lakonicznego "idź i zrób!" bez żadnego sensownego info dziesiątki nieprzekonanych rzuciło się zapisać do lekarza), gwałt (który jest dopiero wtedy, gdy kończy się z siniakami, a gwałt na mężczyźnie po prostu nie istnieje, choćby mówił otwartym tekstem, że nie chce, nieotwartym, że nie ma ochoty - no ale jest erekcja, więc to właściwie zaproszenie nie do odrzucenia), aborcja. Krytykujący twórczość Lipińskiej często zwracają uwagę na szkodliwość jej powieści, skupiając się na brutalnej relacji ze stalkerem. W moim odczuciu to jeszcze mieściłoby się w ramach "każdemu jego porno", a naprawdę szkodliwe są te poboczne drobiazgi cementujące negatywne opinie o kopiuj-wklej krajach muzułmańskich, lekceważenie przemocy seksualnej wobec mężczyzn, chlanie do nieprzytomności jako normalną formę spędzania czasu...
Wracając do porno: nie, pisanie o ostrym seksie bez lubrykantu nie jest żadnym ścieraniem tabu na proch. "Kolejne 365 dni" wciąż pozostaje w sferze bezpiecznego, heteronormatywnego seksu w starym, dobrze znanym chociażby z harlequinów o arabskim księciu i jego białej niewolnicy schemacie dominacji. Dużo tu płaskiej wulgarności, powtarzania w kółko kawałków o nabijaniu czy języku wpychającym się gardła, zaśliniania się na widok nieziemskiego tyłka Nacho. Nawet nie ma takich kwiatków jak z pierwszej części, nawet pośmiać nie ma się z czego za bardzo. Dobra, ja śmieję się z tego, że rzekomo wyzwolona, bardzo aktywna seksualnie Laura dopiero w wieku trzydziestu lat odkrywa tabletki antykoncepcyjne.
Po słodziutkim epilogu pełnym dzieciaczków, gór monet i fantastycznych związków następuje i dla mnie szczęśliwe zakończenie: koniec tej serii. Trylogia 365 może mieć teraz swoje bestsellerowe pięć minut, ale zapewniam was, że już za rok czy dwa mało kto będzie o niej pamiętał. Źle napisana, nijaka fantazja Lipińskiej nadająca się co najwyżej na fanfic pisany do szuflady nie jest nawet tak kiepska, by zapamiętać ją jako grafomańską perłę.
[Recenzja została po raz pierwszy (29.06.2019) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]
Ciężarna Laura zostaje postrzelona. Najlepsi lekarze walczą o życie kobiety. Jej mąż, głowa sycylijskiej mafii, musi podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu - kogo ocalić: ukochaną czy ich dzieck...
z ciekawości, kim jest Blanka Lipinska, przeczytałam recenzje kilku osób i opinie również, szalejąc z serduszkami - bo uwielbiam jak ktoś pisze "dlaczego" mu się podobała lub nie podobała. Ale to nawiasem. Bardzo wszystkim Wam dziękuję. Dalej nie wiem kim jest autorka tejże publikacji (cóż za cudownie neutralne słowo), ale nie mam ochoty wiedzieć. Dziękuję.
@Aleksandra_Kirwiel · ponad 4 lata temu
Nic dodać, nic ująć. Chyba najbardziej razi promocja tej książki. Autorka zachowuje się jakby napisała dzieło na miarę Sienkiewicza z elemantami porno. Nie wiem co mnie bardziej denerwuje autorka mocno medialna, czy sama książka ;)
Ciężarna Laura zostaje postrzelona. Najlepsi lekarze walczą o życie kobiety. Jej mąż, głowa sycylijskiej mafii, musi podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu - kogo ocalić: ukochaną czy ich dzieck...
Powieści erotyczne Blanki Lipińskiej spotkały się z ogromną krytyką na rynku polskim. Odnoszę wrażenie, że na świecie książki zyskały większą sympatię. Ciężko stwierdzić z czego to może wynikać. Obec...
Parafrazując tytuł znanej piosenki dochodzi do końca trylogii "365 dni". Oj, biedna Laura, łatwo nie ma. Jej świat w magicznej krainie, w której liczą się nowe szpilki, piękne ciuchy i bogactwo, dobi...
@beatazet
Pozostałe recenzje @KazikLec
Chryzantema, cytra, topór
To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...
1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...