Biorąc do ręki Dom Maynarda nic nie wskazywało. że lektura wzbudzi mój zachwyt, a tak się właśnie stało. Jestem fanką grozy statycznej, lubię rozsmakować się w samym klimacie, poczuć nastrojowość i powolnie narastające napięcie, strach wydobywający się z opisów, a nowa propozycja od Wydawnictwa Vesper idealnie wpisuje się w kategorie książek, jakie lubię.
Mamy tu opowieść z serii samotny dom na odludziu, w otoczeniu dzikiej przyrody, gdzie diabeł mówi dobranoc, a pogoda sprzyja jak widać tylko zwierzętom. Opuszczone domostwa najczęściej są siedliskiem ukrytego zła, niewidocznego na pierwszy rzut oka, skoro żaden z mieszkańców nie mógł w nim osiąść na dłużej.
"Mógł stać bez nadzoru przez tysiąc lat, ponieważ jakaś nadprzyrodzona siła sprawiła, że nie tylko potrafi sobie bez ludzi poradzić - on bez ludzi wręcz rozkwitał". (s.106)
"Ten dom nigdy się nie nadawał do zamieszkania. Spalić go też nie można. Do diabła z nim." (s.103)
Z takimi miejscami zawsze wiąże się jakaś tajemnica, skoro dom zdaje się lepiej funkcjonować bez człowieka, już wiemy, że zawładnęła nim jakaś mroczna siła. Poza sama lokalizacją istotną rolę odgrywają tu warunki atmosferyczne. Autor tak realistycznie oddaje klimat zmrożonych okolic Maine, że sami czujemy na skórze ten chłód.
Gdyby przyjrzeć się bliżej nie tylko dom jest siedliskiem zła, ale sama natura zachowuje się co najmniej dziwnie - ciekawskie sarny nie boją się przestąpić jego progu, szalone wiewiórki demolują zapasy, ale trzeba uważać też na niezwykle groźne niedźwiedzie. W takim miejscu wytrzymać może tylko bohater twardo stąpający po ziemi, a Austin, który powraca w to miejsce jako weteran wojenny wyróżnia się racjonalnym podejściem do życia. Mężczyzna nie dopuszcza do siebie żadnych domysłów, a jego ironiczny momentami sposób myślenia sprawił, że nie raz uśmiechnęłam się pod nosem.
Gdy nocą rozszaleje się potężna śnieżyca nie tylko bohater, ale i my sami będziemy błądzić po omacku pomiędzy jawą, a snem, rzeczywistością, a marazmem. W tej powieści pełno dwuznaczności.
Analizując całość nie sposób wspomnieć o folklorze, który dodaje pazura - o skale czarcich tańców, gdzie o zmierzchu można zobaczyć samego diabła, o drzewie wiedźmy, które nie rzuca cienia, o powyginanych konarach, na których nigdy nie leży śnieg. Autor pieczołowicie budował klimat tego miejsca ubarwiając go o rytuały, dawne wierzenia, znaki, czy zapoznając nas z historią poprzednich mieszkańców wyrytą na kawałku drewna. ten świat totalnie mnie urzekł.
Podejrzewam, że nikt z was nie spodziewał się będzie takiego zakończenia, zadając sobie pytanie - co tak naprawdę się tu wydarzyło? I śmiało mogę powiedzieć, że finał jest wisienką na torcie.
Dom Maynarda to jedna z lepiej wydanych książek - grube strony, duża czcionka to tylko niektóre z walorów. Ogromne brawa dla Macieja Komudy za piękne ilustracje, które dodają charakteru i autentyczności całej opowieści.
Jeśli miałabym porównywać Dom Maynarda to zaklasyfikowałabym go pomiędzy "Lśnieniem", "Dzieckiem Rosemary", a "Psychozą". Nie jest to powieść dynamiczna, nie ma tu praktycznie akcji, główne skrzypce odgrywa tu klimat i nastrojowość, napięcie narasta stopniowo, mnóstwo tu dwuznaczności.
Śmiało mogę stwierdzić, że jest to jedna z lepszych powieści grozy, jakie przeczytałam w ostatnim czasie. Jeśli liczycie na ciekawą historię to na pewno się nie zawiedziecie. Osobiście Dom Maynarda zaskoczył mnie mega pozytywnie.